Rekordowa frekwencja na poziomie powyżej 50 procent daje nowemu Parlamentowi Europejskiemu silny mandat demokratyczny. W poniedziałek wieczorem Manfred Weber, lider frakcji parlamentarnej zwycięskiej Europejskiej Partii Ludowej, miał spotkać się z szefami innych proeuropejskich ugrupowań i rozmawiać o potencjalnej koalicji. Na wtorek zaplanowano kolejne spotkanie, już formalne i w większym gronie – chodzi o Konferencję Przewodniczących, czyli szefów wszystkich frakcji PE. Cel: uzgodnienie wspólnej strategii w sprawie obsady kluczowych stanowisk w UE.
Czytaj także: Polska wraca do centrum europejskiej gry
Także we wtorek, ale wieczorem, spotykają się na nieformalnej kolacji premierzy i prezydenci 28 państw UE i to oni mianują szefa Komisji Europejskiej. Parlament musi go jednak zaakceptować większością głosów.
Układanka ze stanowiskami
Jeśli chce mieć wpływ na to, kto zostanie szefem KE, właściwie już we wtorek powinien to jasno określić. Wiadomo, że główne grupy – chadecy, socjaliści, Zieloni – opowiadają się za wskazaniem kogoś z grupy spitzenkandidaten, czyli albo Manfreda Webera, lidera listy chadeckiej, albo Fransa Timmermansa, lidera listy socjalistów. Do tego jednak potrzebują arytmetycznej większości w PE, czyli poparcia przynajmniej liberałów. A ci, wzmocnieni akcesją francuskiego Odrodzenia, czyli listy Emmanuela Macrona, twardo mówią „nie". Bo po pierwsze, Macron nie chce spitzenkandidata, a po drugie, liberałowie nie chcą Webera.
Do obsady są cztery, a nawet pięć stanowisk: przewodniczących Komisji Europejskiej, Rady Europejskiej i Parlamentu Europejskiego, a także wysokiego przedstawiciela UE ds. polityki zagranicznej i bezpieczeństwa oraz prezesa Europejskiego Banku Centralnego. Przy czterech pierwszych stanowiskach musi to być zrównoważony pakiet uwzględniający barwy partyjne, płeć kandydata oraz geografię.