I potem, w 2014 r., ze zdziwieniem przyglądał się, jak Rosjanie atakują Ukrainę, kraj znacznie większy i graniczący z państwami członkowskimi UE i NATO. Tę późniejszą wojnę Zachód przyjął już do wiadomości. Mając w pamięci jego reakcję na inwazję rosyjskich oddziałów na Gruzję, aż trudno uwierzyć, że sankcje nałożone na Moskwę za agresję na Ukrainie nadal obowiązują. Realistyczne podejście do Rosji nie będzie jednak trwało wiecznie. Warto więc przypomnieć, jak przebiegają rosyjskie podboje. Gruzja przeżyła cyberataki na swoje strony rządowe, obserwowała tysiące żołnierzy rosyjskich przesuwanych ku jej granicy oraz prowokacje prorosyjskich separatystów. Aż w końcu do tunelu łączącego leżącą w Rosji Osetię Północną z Osetią Południową, należącą do Gruzji, ale kontrolowaną przez separatystów, wjechały czołgi i samochody pełne rosyjskich żołnierzy. Gruzja była już wkręcona w wojnę.

7 sierpnia 2008 r. o 23.35 jej prezydent Micheil Saakaszwili wydał rozkaz ataku na stolicę separatystów Cchinwali – ledwie kilkadziesiąt kilometrów od wspomnianego tunelu. Wszystko tam leży blisko. Dwie doby później ataku bała się już gruzińska stolica. Pamiętam tę ciszę w Tbilisi, to nocne nasłuchiwanie, czy nadjeżdżają rosyjskie czołgi, by skierować się pod pałac prezydencki.

Czytaj także: Wojna o wstąpienie do NATO

Nie nadjechały, mimo że Władimir Putin, wówczas premier, mówił przerażonemu prezydentowi Francji Nicolasowi Sarkozy'emu, iż chciał powiesić Saakaszwilego za jaja.

Zdobywanie stolic, wywieszanie rosyjskich flag na pałacach prezydenckich nie jest potrzebne. Do trzymania w szachu innych krajów wystarczy okupacja ich prowincjonalnych ziem. Ona może zniszczyć marzenia o dołączeniu do świata Zachodu, do NATO czy UE.