Chodzi o reformę sądownictwa: Trybunału Konstytucyjnego, Sądu Najwyższego, Krajowej Rady Sądownictwa i sądów powszechnych. Sprawa trwa od stycznia 2016 r., gdy postępowanie zainicjowała Komisja Europejska. Na poziom przedstawicieli państw członkowskich została skierowana w grudniu 2017 r., gdy KE uruchomiła postępowanie z artykułu 7 unijnego traktatu. W czerwcu odbyło się trwające trzy godziny wysłuchanie Polski. Część z państw poprosiła o kolejne, które odbędzie się właśnie w najbliższy wtorek. Ale sytuacja dziś jest inna. Formalnie nic się nie zmieniło, ale widać, że rząd i prezydent nie zamierzają czekać na polubowne rozwiązania, nie chcą wstrzymywać wymiany sędziów do czasu uzyskania odpowiedzi Trybunału Sprawiedliwości UE na pytanie prejudycjalne zadane przez SN.

Sprawą zarządza teraz prezydencja austriacka, która przejęła kierowanie UE od Bułgarii. Austriacy, podobnie zresztą jak Bułgarzy, nigdy Polski ostro nie krytykowali. Należy jednak oczekiwać, że swoje obowiązki będą wykonywać sumiennie. Będący w koalicji ze skrajną prawicą młody kanclerz Sebastian Kurz bardzo chce pokazać, że dba o podstawowe wartości w UE.

Drugiego wysłuchania chce kilka państw członkowskich, przede wszystkim Francja i Niemcy. Być może będzie jeszcze jedno. A co dalej? Można uznać, że nie ma problemu i polskie argumenty były przekonujące. To mało prawdopodobne. Można też przedstawić Polsce rekomendacje do wykonania. I jeśli one nie zostaną spełnione, przejść do kolejnych etapów, czyli głosowania o istnieniu ryzyka naruszenia praworządności (potrzebna większość 4/5 głosów), następnie głosowania o naruszeniu praworządności (potrzebna jednomyślność), a na koniec do głosowania nad sankcjami (zwykła większość).

Krytycy Polski, w tym Komisja Europejska, mają świadomość, że o sankcje na tym poziomie politycznym będzie trudno. Sprzeciwi się na pewno Budapeszt, a patrząc na wyniki głosowania w sprawie procedury praworządności wobec Węgier w PE, można podejrzewać, że sankcjom raczej sprzeciwiłyby się też Czechy, Słowacja czy Rumunia. Nie znaczy to jednak, że procedura zainicjowana przez Fransa Timmermansa jest zupełnie nieskuteczna. – O sankcjach nikt nigdy na poważnie nie myślał. Ale na pewno Polska z tą procedurą nie czuje się komfortowo – mówi nam wysoki rangą unijny dyplomata. I o to chodziło. W KE zauważono, że na dzień przed wygłoszeniem przez Jeana-Claude'a Junckera orędzia o stanie UE minister Jacek Czaputowicz oficjalnie stwierdził, że Polska będzie uznawać orzeczenia unijnego Trybunału Sprawiedliwości. To TS dzisiaj ma silniejsze instrumenty wpływu, bo nie jest ograniczany kalkulacjami politycznymi. Bruksela natomiast z dyscyplinowaniem krajów łamiących praworządność czeka już na 2021 r. Wtedy wejdzie w życie nowy budżet, który ma zawierać wprost uzależnienie wypłat funduszy od przestrzegania praworządności. I do stwierdzenia tego wystarczy już tylko wniosek KE i zgoda mniejszości państw. Wtedy w walce o praworządność pojawi się silny argument finansowy.