Wynik referendum z 6 kwietnia jest podwójnie niekorzystny dla Ukraińców. Po pierwsze, frekwencja wyniosła 32,2 proc., powyżej minimalnego progu (30 proc.), który zobowiązuje rząd do wzięcia pod uwagę wyniku głosowania. Po wtóre, zdecydowana większość (61,1 proc.) tych, którzy poszli do urn, opowiedziała się za odrzuceniem układu stowarzyszeniowego z Ukrainą.
– To jest początek końca Unii – triumfował Geert Wilders, lider populistycznej, antyeuropejskiej Partii Wolności (PVV).
W Kijowie prezydent próbował zlekceważyć wydarzenia w Holandii.
– Jestem przekonany, że strategicznie to nie będzie przeszkodą na drodze Ukrainy do Europy – przekonywał Petro Poroszenko.
Ale wiele wskazuje na to, że albo się myli, albo świadomie oszukuje swoich rodaków, aby podtrzymać ich na duchu. Co prawda teoretycznie premier Mark Rutte może teraz przekonać większość parlamentu do potwierdzenia ratyfikacji umowy z Kijowem. Wówczas, po dwóch latach od podpisania, dokument mógłby ostatecznie wejść w życie (na razie obowiązuje tymczasowo), bo Holandia jest ostatnim spośród 28 krajów Wspólnoty, który dokumentu nie ratyfikował. Ale taki scenariusz Rutte w zasadzie już wykluczył.