Ministerstwo Infrastruktury pod obrady rządu przedłożyło zupełnie inny pomysł uregulowania działań pośredników w przewozach, takich jak amerykański Uber czy estońsko-chiński Taxify, niż ten, które wypracowano w maju, w trakcie konsultacji społecznych. Nowy projekt niespodziewanie pojawił się na dzień przed czwartkowymi protestami taksówkarzy.

Poprzedni projekt ustawy o transporcie leżał w szufladach MI od maja. 17 października opracowane przez resort propozycje przepisów trafiły do Departamentu Prawnego w Rządowym Centrum Legislacji z adnotacją, że projekt był już przedmiotem konsultacji i uzgodnień publicznych, a także rozpatrywany był przez Stały Komitet Rady Ministrów 4 października. MI pisze również, że w jego ocenie uwzględnia ustalenia poczynione na tym posiedzeniu i zwraca się o pilne jego rozpatrzenie.
Operatorzy aplikacji, czyli de facto pośrednicy w przewozach, są oburzeni trybem i rodzajem zmian. Nowy projekt wprowadza bowiem np. obowiązek, by pośrednik przy przewozie osób posiadał wpis do Centralnej Ewidencji i Informacji o Działalności Gospodarczej albo numer w KRS. – Oznacza to, że o licencję na pośrednictwo osób, a w konsekwencji wszystkie czynności dokonywane przez pośrednika, będzie mógł mieć tylko podmiot zarejestrowany na terytorium RP – mówi Arkadiusz Pączka, dyrektor Centrum Monitoringu Legislacji w organizacji Pracodawcy RP.
Według niego niemożliwym będzie więc ubieganie się o licencję przez podmiot zagraniczny prawnie i faktycznie niefunkcjonujący w Polsce. A to oznacza, że Uber czy Taxify, które swoje tzw. centra bilingowe mają za granicą (Uber w Amsterdamie, Taxify w Amsterdamie i Estonii), nie będą mogły działać. Część ekspertów twierdzi, że to niezgodne z unijnym prawem.