Na Śląsku 41-letni Tomasz M. porwał i zabił 11-letniego chłopca. Sprawca to optyk, miał zakład usługowy, ktoś przeciętny. Tak dobrze się maskował?
Bardzo często mamy wyobrażenie, że zabójca to człowiek, który czymś się wyróżnia na pierwszy rzut oka. Ale to nie jest prawda. Zabójcy nie chodzą w zakrwawionych ubraniach, nie wyglądają jak wcielenie zła. Część zabójstw jest popełnianych przez osoby mające rodzinę, pracę zarobkową, uznawane przez otoczenie za zwykłych, nie zwracających na siebie uwagi obywateli. Zabójczyni własnej sześciomiesięcznej córki Madzi, Katarzyna W., była taką „zwykłą" dziewczyną. Przypomnę, że jej początkowe tłumaczenia wskazywały na porwanie dziecka i niemal wszyscy w taką wersję uwierzyli. Zapłakana, młoda matka, niepochodząca z patologicznego środowiska, z pewnością nie była pierwsza na liście osób podejrzewanych o zabójstwo dziecka. Jeden z najbardziej znanych seryjnych zabójców w USA, Ted Bundy, był przystojnym mężczyzną z wyższym wykształceniem, jakiś czas pracował w stanowym biurze partii republikańskiej, nawet udzielał się jako wolontariusz w fundacji udzielającej pomocy osobom ze skłonnościami samobójczymi.
Mężczyzna uprowadził chłopca z placu zabaw. Skorzystał ze sprzyjającej sytuacji, czy był zdesperowany?
Ale właśnie to, że sprawca działał jawnie, w publicznym miejscu, przyczyniło się do jego szybkiego wykrycia. Stało się to dzięki analizie monitoringu miejskiego. Gdyby działał podstępnie, skrycie, na przykład nawiązał tajemny kontakt z dzieckiem i zwabił je w sobie tylko znane miejsce, być może do dziś nie wiedzielibyśmy, co się stało z chłopcem, czy żyje, czy spotkał go nieszczęśliwy wypadek, czy też może został zabity i przez kogo.
Tomasz M. w 2008 r. porwał 10-latka i robił mu nagie zdjęcia. Dostał wyrok dwóch lat w zawieszeniu. Biegli nie stwierdzili u niego dewiacji seksualnych. Czy to zdarzenie nie było sygnałem ostrzegawczym?