21 listopada media obiegła informacja o tragedii na Sentinelu Północnym, odizolowanej wyspie w Zatoce Bengalskiej. 27-letni Amerykanin, który pojechał tam, by nawrócić na chrześcijaństwo miejscowe plemię, został zamordowany.
Chau był misjonarzem chrześcijańskim i chciał dostać się na wyspę, aby szerzyć swoją wiarę wśród jej mieszkańców. Wędkarze, którzy mieli pomóc mu dostać się na wyspę, ostrzegali go, że jest to ryzykowny krok.
Jak pisze CNN, podczas podróży mężczyzna zapisywał swoje przemyślenia w dzienniku. W jego fragmentach pisał o powrocie na wyspę, gdzie chciał kontynuować swoje próby nawrócenia plemienia, mimo że już wcześniej jego członkowie wykazywali agresywne zachowania.
"Panie, czy to jest ta ostatnia warownia szatana, gdzie nikt nie słyszał, ani nawet nie miał okazji usłyszeć twojego imienia?" - pisał. Jego notatki wskazują, że zdawał sobie sprawę, że podróż była nie tylko niebezpieczna, ale także nie do końca legalna. Opisywał, jak mały statek rybacki przetransportował go na odizolowaną wyspę, omijając patrole. "Sam Bóg ukrywał nas przed Strażą Przybrzeżną i wieloma patrolami" - czytamy. "Możecie myśleć, że jestem szalony w tym wszystkim, ale myślę, że warto przedstawić Jezusowi tych ludzi. Boże, nie chcę umrzeć” - pisał.