Revol zaczęła sprowadzać Polaka ze szczytu. - I tu się wszystko zaczęło komplikować, stan Tomka gwałtownie się pogarszał - mówił Bielecki.
Bielecki podkreślał, że akcja ratunkowa była efektem współpracy całego zespołu - i tych czterech wspinaczy, którzy tuszyli w góry z pomocą, jak i tych, którzy na dole przygotowali całą akcję od strony logistycznej.
Himalaista stwierdził, że gdyby wiozący ich na Nanga Parbat helikopter wylądował dalej, skąd musieliby się przedzierać przez śnieg, a nie niemal pod ścianą, od której zaczęli wspinaczkę, również życia Elisabeth Revol nie udałoby się uratować, zwłaszcza że akcja ratunkowa była prowadzona w nocy..
Jak mówił Bielecki, w połowie drogi po Revol wraz z Denisem Urubko zdecydowali się zostawić butle z tlenem, by przyspieszyć marsz. Polski himalaista przyznał, że obydwaj z Urubko sądzili, i z do chwili dotarcia do Francuzki czeka ich wspinaczka dłuższa o około 400-500 metrów. I tylko determinacji kobiety, która schodziła tyłem i na kolanach, zawdzięczają, że spotkali się tak szybko.
- Kontaktowała i jasno formułowała myśli, ale była niesamowicie odwoniona. Widać było, że nie jest w stanie wykonać żadnych manipulacji dłońmi. Miała odmrożone palce, jednak stopa była w dużo gorszym stanie. Biorąc pod uwagę, co przeszła, była w stanie bardzo dobrym, jednak bardzo wyczerpana i poodmrażana - mówił Bielecki w rozmowie z Robertem Jałochą z „Faktów” TVN.
Bielecki powiedział, że tuż po spotkaniu z Revol spytali ją o stan Tomasza Mackiewicza. Francuzka potwierdziła, ze zostawiła Polaka w lodowej szczelinie, gdzie był osłonięty od wiatru. Zostawiła mu resztę tlenu, która została po ataku szczytowym. Gdy doszła do wniosku, że nie ma szans, by mu pomóc - zdecydowała się schodzić.