Brzeska policja nie poinformowała dyżurnego prokuratora o wypadku prezydenta. Kiedy w końcu to zrobiła, ten nie widział sensu jechać na miejsce. Efekt? Autostrada została zamknięta dopiero po blisko siedmiu godzinach od zdarzenia, jednak w środku nocy oględziny prokuratora nie miały już sensu. Rozerwaną oponę zabezpieczyli pracownicy autostrady.
Wypadek prezydenckiej limuzyny w okolicach Brzegu na A4 miał miejsce w piątek, 4 marca, po godz. 16. Auto wpadło w poślizg, a następnie wypadło z trasy i wpadło do rowu. W samochodzie strzeliła tylna opona – ze wstępnych ustaleń biegłych wynika, że doszło do tego w efekcie najechania na leżący na jezdni przedmiot.
Dopiero dwa dni po wypadku (w niedzielę, 6 marca) Prokuratura Okręgowa w Opolu wszczęła śledztwo w sprawie nieumyślnego sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu lądowym. Dlaczego tak późno?
Okazuje się, że dyżurny brzeskiej policji, który od funkcjonariusza BOR przyjął zgłoszenie o wypadku z udziałem głowy państwa, nie od razu poinformował prokuratora o tym zdarzeniu. Policja ma obowiązek tak zrobić w przypadku ofiary śmiertelnej, ale także w sytuacjach wyjątkowych.
Zamiast tego dyżurny wysłał na miejsce policjantów drogówki. Przesłuchali oni dwóch BOR-owców. Czynności policji trwały dwie godziny. Nie zadecydowano jednak o zamknięciu autostrady w kierunku Katowic, wezwaniu prokuratora i zebraniu dowodów. Co gorsza, przez miejsce zdarzenia zdążyły przejechać setki aut. Fragmenty rozerwanej opony znaleźli nie policjanci, ale pracownicy GDDKiA, która jest zarządcą tego odcinka autostrady.