O tym, że nabór do armii kuleje, pisaliśmy na łamach „Rzeczpospolitej" kilka razy. Teraz otwarcie przyznał to w wywiadzie dla Defence24 gen. Artur Dębczak, pełnomocnik ministra obrony ds. kampanii „Zostań żołnierzem Rzeczpospolitej". Stwierdził, że „z badań, jakie prowadziliśmy, wynika, że tracimy nawet do 40 proc. potencjalnych kandydatów na etapie rekrutacji, od momentu złożenia deklaracji do formalnego wcielenia w szeregi Sił Zbrojnych". I dodał, że zmiany w systemie naboru do wojska „będą konieczne".
Przypomniał w zasadzie tezy z analizy, którą 22 stycznia opublikowaliśmy w „Rzeczpospolitej", i stwierdził, że „aby zostać przyjętym do służby, młody człowiek musi przejść szereg skomplikowanych i długotrwałych formalności, a część z nich na pewno nie jest przyjazna dla ich uczestnika".
Przeczytaj również: MON ma problem. Liczba żołnierzy spada
„Jeżeli rekrutacja przebiega w ten sposób, że młodzi ludzie muszą kilkakrotnie dojeżdżać do miast oddalonych od miejsca zamieszkania, oczekiwać w kolejkach tylko po to, żeby złożyć dokumenty i uzyskać kolejne podpisy czy pieczątki, mogą się zniechęcić i utracić entuzjazm". Generał zakłada, że „od czasu zgłoszenia chęci podjęcia służby przez kandydata do rozpoczęcia podstawowego szkolenia nie powinno upłynąć więcej niż 60 dni".
Dodał, że jego zdaniem skrócone powinno zostać też szkolenie podstawowe, do „około trzech tygodni" (zaznaczył, że to jeszcze kwestia rozważań i dyskusji). „Skrócenie czasu trwania procesu naboru oraz realizacja podstawowego szkolenia w takiej formie ma prowadzić do tego, by kandydaci szybko znaleźli swoje miejsce w wojsku, by ich nie tracić po drodze". Pełnomocnik podał, że w trakcie służby przygotowawczej odpada ok. 15 proc. chętnych, „a wpływają na to długotrwałość procesu, poziom prowadzonego szkolenia oraz wyposażenie".