Śmierć lekarki w czwartej dobie nieprzerwanego dyżuru, do której doszło 11 sierpnia, zelektryzowała środowisko. Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy domaga się teraz od rządu i ministra zdrowia ukrócenia praktyk pracodawców, którzy dzięki zatrudnianiu na kontraktach omijają przepisy o czasie pracy medyków.
Szef OZZL Krzysztof Bukiel jasno wskazuje przyczyny przeciążenia lekarzy pracą. – Przede wszystkim jest nas za mało – mówi „Rzeczpospolitej". – Mamy za mało absolwentów medycyny, ale też wielką emigrację lekarzy z powodu złych warunków pracy i płacy. Zarabiają za mało za podstawowy czas pracy i po prostu muszą dorabiać na dyżurach. Bez ich pracy, często ponad siły, wiele szpitali można by zamknąć.
Dlatego OZZL domaga się administracyjnego ograniczenia pracy na kontraktach. Związek opublikował też apel do pracodawców, by nie wspierali rządu w tym „swoistym eksperymencie polegającym na badaniu, jak bardzo można jeszcze ograniczyć finansowanie szpitali, jak mocno obciążyć pracą lekarzy i inny personel medyczny, jak dalece zredukować zatrudnienie i pensje za podstawowy czas pracy".
Ministerstwo Zdrowia wypowiada się w tej sprawie wstrzemięźliwie. – Obowiązuje zasada swobody zawierania umów – mówiła rzeczniczka resortu Milena Kruszewska pytana o działania resortu po śmierci lekarki.
Wiceminister Jarosław Pinkas tłumaczy, że jakiekolwiek ograniczenia w kwestii kontraktów trzeba rozłożyć na lata. W kwestii diagnozy problemu zgadza się jednak z Bukielem. – Najpierw trzeba zwiększyć liczbę lekarzy i ich zarobki, to musi potrwać – mówi „Rzeczpospolitej". – Poza tym dyżur dyżurowi nierówny: czasem anestezjolog w czasie 48 godz. robi cztery znieczulenia i może pomiędzy zabiegami odpocząć, czasem jest to niemożliwe. Potrzeba więc subtelnych metod, nienaruszających wolności wyboru formy zatrudnienia.