Marek Domagalski: Przypadek Zbigniewa Bońka

Chwilowy punkt procesowy dla Zbigniewa Bońka, który uzyskał sądowy nakaz, by pisząca o nim prasa nie podawała przykrych dla niego, a w jego ocenie nadto nieprawdziwych informacji, nie zmienia starej prawdy, że łatwiej zacząć sądową sprawę, trudniej przewidzieć jej przebieg i wyjść z niej w miarę obronną ręką.

Aktualizacja: 20.09.2020 09:17 Publikacja: 19.09.2020 00:01

Prezes PZPN Zbigniew Boniek

Prezes PZPN Zbigniew Boniek

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak

Po sądy i kontrowersyjne narzędzia procesowe należy zatem sięgać ostrożnie. Warto obserwować tę sprawę, może być pouczająca.

Rzadko spotykamy sprawy wytaczane przez adwokatów, może poza rozwodowymi, bo oni wiedzą, że proces niesie ryzyko także dla wszczynającego. Jednym z ryzyk jest nagłośnienie sprawy. Sztuką jest zatem dojść sprawiedliwości, a w sprawach prasowych prawdy, nie korzystając z sądu.

Czytaj też: Jarosław Kaczyński: Sąd przebił komunistyczną cenzurę

Zbigniew Boniek wybrał jednak drogę sądową i ogłosił, że w związku z licznymi publikacjami Piotra Nisztora w „Gazecie Polskiej" wystąpił z pozwami o ochronę dobrego imienia, gdyż prasowe zarzuty są nieprawdziwe, a sądowy zakaz ich powtarzania, o co też wystąpił, jest jedyną formą zabezpieczenia jego dobrego imienia na czas długotrwałych procesów.

To byłby całkiem sensowny argument, gdyby chodziło o zapłatę za towar czy rozliczenie kontraktu, nawet sportowego (choć tam procesy należą chyba do rzadkości). W zwykłych sprawach sądowe zabezpieczenie jest normalnym narzędziem, bo co da korzystny wyrok, jeśli pozwany wyda do tego czasu pieniądze, pozbędzie się majątku. Tu pomocne może być zajęcie konta dłużnika czy zakaz sprzedaży działki.

Ale w przypadku tekstów o osobie publicznej, gdy wkraczamy w sferę prawa do informacji w demokratycznym kraju i wolności prasy, próby jej ograniczenia, choćby przez sąd, zawsze budzić będą podejrzenia i wątpliwości, czy rękami sędziów nie jest tłumiona wolność, choćby bez takiej intencji. W dobie internetu sensacje czy sensacyjki o znanych osobach przemkną się przez każdy zakaz. Po kilku minutach od podania informacji o aresztowaniu znanego adwokata w jakimś mieście czy przeszukaniu mieszkania jakiegoś posła znajdziemy w internecie jego nazwisko. Rodzi się zatem pytanie o sens i koszty takich kontrowersyjnych sądowych zakazów na początku procesu bez dogłębnego zbadania sprawy. Mam na myśli koszty dla wymiaru sprawiedliwości i zainteresowanego, powoda.

Przecież gdyby nie ten sądowy zakaz, niewiele osób przeczytałoby zaskarżone teksty, a rzucające na Bońka cień tytuły na portalach zginęłyby w masie innych. Teraz kolejne sądowe rozprawy temat będą odgrzewać, i będą je śledzić dziennikarze i prawnicy.

I słowo o prawnikach. Zawsze znajdą się prawnicy, którzy podpowiadać będą złożenie pozwu, ostre prowadzenie procesu, ale znam pewnego doświadczonego adwokata, który za poradę klientowi, żeby darował sobie wytaczanie prasie procesu, aby mu opinii jeszcze bardziej nie nadszarpnęła, zażyczył sobie kilku tysięcy złotych.

– A skąd taka cena, przecież odradził mi pan mecenas wystąpienie do sądu? – zapytał skądinąd bogaty klient.

– Dlatego, że udzieliłem panu najlepszej z możliwych porad: nieangażowania do tej sprawy sądu – odpowiedział adwokat.

Po sądy i kontrowersyjne narzędzia procesowe należy zatem sięgać ostrożnie. Warto obserwować tę sprawę, może być pouczająca.

Rzadko spotykamy sprawy wytaczane przez adwokatów, może poza rozwodowymi, bo oni wiedzą, że proces niesie ryzyko także dla wszczynającego. Jednym z ryzyk jest nagłośnienie sprawy. Sztuką jest zatem dojść sprawiedliwości, a w sprawach prasowych prawdy, nie korzystając z sądu.

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Konsumenci
Sąd Najwyższy orzekł w sprawie frankowiczów. Eksperci komentują
Prawo dla Ciebie
TSUE nakłada karę na Polskę. Nie pomogły argumenty o uchodźcach z Ukrainy
Praca, Emerytury i renty
Niepokojące zjawisko w Polsce: renciści coraz młodsi
Prawo karne
CBA zatrzymało znanego adwokata. Za rządów PiS reprezentował Polskę
Aplikacje i egzaminy
Postulski: Nigdy nie zrezygnowałem z bycia dyrektorem KSSiP