W przeddzień głosowań nad reformą na szczytach sądownictwa, tj. KRS i Sądu Najwyższego, pierwsza prezes SN zgłosiła projekt jego reformy. Wprawdzie podkreśla, że nie cofa zastrzeżeń do projektów rządu i prezydenta, ale przyznała, że reformy, także SN, są potrzebne, i zaproponowała konkretne zmiany. Przede wszystkim sędziowskich dyscyplinarek, którymi zajmować by się mieli wybrani przez prezydenta sędziowie SN, ale i ławnicy spoza sędziowskiej korporacji.

To oczywiste, że reformę Temidy od tego trzeba zacząć, bo gdzie jak gdzie, ale w zawodzie sędziego standardów profesjonalnej i uczciwej pracy należy bez wyjątków przestrzegać. Dyscyplinarki dotyczą jednak wyraźnych wykroczeń, sądownictwu trzeba zaś także, a może przede wszystkim, sprawnego funkcjonowania, a to wymaga zwłaszcza sprawności jego menedżerów, czyli prezesów sądów.

Pytanie zatem, czy szczyty Temidy zreformować można bez zmian kadrowych. Swego czasu projekt Ministerstwa Sprawiedliwości automatycznej wymiany wielu, być może nawet większości sędziów SN oceniłem jako skrajnie radykalny, niemądry i niepotrzebny, ale poprawianie tej reformy po wecie prezydenta trwa zbyt długo.

Propozycja pierwszejprezes SN zawiera racjonalne elementy, ale jest chyba zbyt zachowawcza. Personalnego status quo już chyba nie da się utrzymać. Dużo było tych reform, w których wielu sędziów brało udział, efekty są zaś marne. Czas najwyższy zatem, by do KRS i SN nie tylko trafili nowi ludzie, by zapanował tam nowy duch. To wymaga istotnych zmian kadrowych. Tego projekt pierwszej prezes SN nie przewiduje. Autoreformy Temidy zatem najwyraźniej nie będzie, a reforma jest potrzebna.