Prezydent musiałby zakwestionować istotę ustawy o SN jego autorstwa i nową procedurę wyłaniania kandydatów na sędziów SN, bojkotowaną przez część opozycji, ale przecież bardziej przejrzystą niż poprzednia.

Tej oceny nie zmienia pojawienie się na posiedzeniu wyborczym KRS ministra sprawiedliwości, by poprzeć jednego z kandydatów, choć byłoby lepiej, gdyby minister Ziobro bywał częściej na posiedzeniu Rady, wszak to jego obowiązek.

Powstrzymanie się prezydenta z nominacjami – władze korporacji nie piszą, na jak długo, ale można się domyślać, że do rozstrzygnięcia Luksemburga – przedłużyłoby trwający już ponad rok spór o ustrój i skład SN, za które to rozwiązania odpowiedzialność wziął prezydent, wetując ponad roku temu ustawy autorstwa większości PiS, w tym resortu sprawiedliwości. Realnie patrząc, prezydent nie ma powodu ani politycznej możliwości nie akceptować zmian, zwłaszcza naboru sędziów w topniejącym kadrowo SN. Wprowadzenie do SN nowych sędziów jest warunkiem uruchomienia nowej Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, która jest oczkiem w głowie prezydenta i jego programu wyborczego.

To, co realnie prezydent może zrobić, to dokonać korekty wyborczej KRS i nie zaakceptować kilku kandydatur. Precedens uczynił już kiedyś prezydent Lech Kaczyński. Przyjęto, że prezydent nie jest w tej sprawie tylko notariuszem, zresztą ten też może w szczególnych sytuacjach odmówić podpisania aktu. Nie będzie to jednak głęboka ingerencja, gdyż na kolejnych kandydatów trzeba długo czekać, a nowi sędziowie są warunkiem zmian w SN, zwłaszcza w jego kierownictwie. ©?