O ile pytania, jakie stawiały Sądy Najwyższe czy to w Polsce czy np. w Irlandii przyjmowano w środowisku prawniczym ze zrozumieniem i z najwyższą powagą, o tyle wobec pytań stawianych przez sędziów sądów niższego rzędu niektórzy zachowywali dystans, zastanawiając się, czy tu aby kogoś nie poniosło. Nie wydawało im się, by zwykłe sprawy karne, czy też rozliczenia finansowe nawet z jakąś gminą lub Skarbem Państwa mogły się wiązać z zagrożeniem dla niezawisłości sędziowskiej. Co PiS lub rządowi (niezależnie od tego, kto stanie na jego czele) do wyroków, jakie mogą zapaść w takich sprawach?
Realne zagrożenie
Jeden z takich zdystansowanych kolegów adwokatów niedawno uczestniczył w przygotowywaniu pozwu przeciw podmiotowi publicznemu. Nad sprawą pracowało kilka kancelarii adwokackich, jedna jako wiodąca, inne jako kontrolujące i weryfikujące jej koncepcje, czy też wcielające się w rolę adwokata diabła i zastanawiające się, jak pozwany może pozew torpedować? Wszyscy prawnicy z dużym doświadczeniem i wieloletnią praktyką. Wartość żądań pozwu więcej niż niebagatelna. Nie wchodząc w informacje umożliwiające zidentyfikowanie czy to przedmiotu roszczenia czy osoby klienta, czy też nawet podmiotu, który będzie pozwany, znajomy adwokat opowiedział mi, do jakiej wątpliwości doszli po kilkumiesięcznych badaniach stanu faktycznego, opiniach ekspertów oraz analizie przepisów prawa i orzecznictwa. Gdy już wszystkie aspekty faktyczne i prawne zostały przemielone po raz enty i do znudzenia, pozostała tylko jedna niewiadoma i jeden niedający się ocenić czynnik ryzyka, którego nikt nie był w stanie jednoznacznie wykluczyć. A mianowicie, czy jeszcze będą mieli niezawisły i bezstronny sąd? Ów adwokat nigdy nie pomyślałby, że dożyje takiego czasu, że przygotowując się do sprawy będzie musiał zastanawiać się nad tym, czy sprawę osądzi sąd (bezstronny i niezawisły), czy też ktoś jedynie tytułujący się sądem lub sędzią, a tak naprawdę zależny od pozwanego i działający w jego interesie, chociażby ze strachu przed odpowiedzialnością dyscyplinarną, seryjnymi wizytacjami, czy też złośliwym przeniesieniem. Po zderzeniu z konkretną sytuacją, gdy zobaczył realne zagrożenie dla swojego wysiłku oraz dla praw klienta wynikające nie ze słabości argumentów (te miał więcej niż silne), ale z niepewności, czy państwo zapewni mu niepoddany naciskom uczciwy sąd, stracił dystans do pytań prejudycjalnych sędziów z sądów niższych instancji.
W ostatnich tygodniach prasa opisała spór prawny i słowny między Bartłomiejem Misiewiczem, który niedawno opuścił areszt śledczy, i reżyserem Patrykiem Vegą. Przy jego okazji były rzecznik prasowy MON również twierdził, że dopiero teraz, z perspektywy własnej konkretnej sprawy karnej, zrozumiał, na co są niezawisłe od polityków sądy i że jeżeli tylko sąd nie będzie uzależniony od jego byłych kompanów partyjnych, to wierzy, że zostanie uniewinniony. A przecież jego sprawa to również banalna sprawa karna urzędnika państwowego oskarżonego o zwykłe czyny zabronione, a nie o większą, czy mniejszą politykę.
Dobrymi chęciami...
Patrząc na te dwie historie należy się cieszyć, że wymogi instytucjonalne tego, co można uznać za niezawisły i bezstronny sąd, kształtowane są nie przez polityków krajowych a Unii Europejskiej. Jakkolwiek nikt nie kwestionuje tego, że ustrój sądownictwa krajowego nie należy do jej kompetencji, to jednak art. 47 Karty Praw Podstawowych Unii Europejskiej i art.6 ust.1 Europejskiej Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności wprost mówią, że każdy ma prawo do rozpoznania jego sprawy przez sąd niezawisły i bezstronny. To zaś oznacza, że niezależnie od nomenklatury przyjętej w kraju członkowskim, o tym, czy dany organ jest niezawisłym i bezstronnym sądem, czyli po prostu czy jest sądem – rozstrzygają Trybunały unijne. Krajowy ustawodawca nie może się z nimi nie liczyć.
Politycy partyjni (nie piszę tylko o PiS czy o Polsce) mają tendencję do postrzegania sądów przez pryzmat sądów dyscyplinarnych w partiach politycznych, które każda frakcja chce sobie podporządkować, aby potem móc bez problemów wyrzucać swoich oponentów. Tak samo patrzą na sądownictwo powszechne, administracyjne i konstytucyjne. Jest to dla nich jeden z organów władzy, który najchętniej by zdominowali i sobie podporządkowali.
Czasem, w bardziej wynaturzonych przypadkach, jak w Polsce po 2015 r., chcieliby, aby sądem było coś, co nim jest tylko z nazwy, a co w istocie będzie im podporządkowane. Coś, co mimo subiektywnie przyzwoitych intencji niektórych swoich członków będzie do tego stopnia pozbawione aury bezstronności i niezawisłości, że owa subiektywność podzieli los dobrych chęci z popularnego powiedzenia.