Biurokracja nie dość, że pęta swobodę obywateli i firm, to kosztuje, gdyż żaden biurokrata nie pracuje za darmo: albo płaci mu klient, albo przegrywający przeciwnik klienta, albo państwo. Zawsze płacimy my – obywatele.

Sejm uchwalił właśnie dwie ustawy komornicze, które mają prowadzić do potanienia egzekucji, czyli ulżenia dłużnikom, którzy nie są gorszą kastą, gdyż do nich należy prawie każdy z nas, a z pewnością ktoś z rodziny. Świadczy o tym fakt, iż rocznie do komorników trafia 5 mln egzekucji. Niepojętą rzeczą jest, dlaczego np. dłużnik, który po wezwaniu komornika zanosi mu do kancelarii pieniądze, płaci większą opłatę – 15 proc., niż gdy komornik ściąga mu dług z konta czy pensji (wtedy tylko 8 proc.). To ma się zmienić i płacić będzie 3 proc.

Druga ustawa, nad którą Sejm jeszcze pracuje, przyśpiesza z kolei przedawnienie długów z dziesięciu do sześciu lat. Sąsiad pytał mnie niedawno, co ma zrobić z wezwaniem komornika, by wniósł tzw. opłatę dodatkową za jazdę bez biletu sprzed 13 lat. Niewiele mogłem mu doradzić. Sam nie pamięta tamtego zdarzenia, nie ma żadnych dokumentów, nie wie, czy był zawiadamiany o sprawie, czy to jego rzeczywiście zatrzymali kontrolerzy bez biletu.

Co stoi za ściganiem po 13 latach ludzi, którzy przegapili jakiś drobny dług, jeśli większość przestępstw przedawnia się w tym czasie? Albo niedbalstwo wierzycieli, albo biznes zwany w branży hodowaniem długów, gdyż odsetki ustawowe są wyższe niż lokaty bankowe. Ale czy państwo, zwłaszcza Temida, powinny być angażowanie w tak wątpliwe interesy? Tym bardziej że za ich wspieranie płacimy wszyscy, a zyskują niepilnujący swoich spraw albo hodowcy długów.