Formuła Radbrucha - konstytucja czy karykatura

Pisząc o formule Radbrucha, trzeba nazywać rzeczy po imieniu.

Publikacja: 03.03.2018 13:00

Formuła Radbrucha - konstytucja czy karykatura

Foto: Adobe Stock

Kiedy w 1933 r. Gustav Radbruch został zwolniony ze stanowiska profesora Uniwersytetu w Heidelbergu, uzasadniono to stwierdzeniem, że jego „cała osobowość i dotychczasowa działalność polityczna [...] nie dają rękojmi opowiedzenia się za narodowym państwem". Nie przedstawił jeszcze w tym czasie swojej znanej koncepcji, nazwanej od jego nazwiska „formułą Radbrucha", a skala zbrodni dokonanych później przez nazistów wydawała się wówczas niewyobrażalna. Mimo to dziś prawdopodobnie bylibyśmy zgodni, że zwolnienie wybitnego profesora prawa ze stanowiska na publicznej uczelni z powodów czysto politycznych i „osobowościowych", nawet jeśli byłoby zgodne z przepisem ustawy, należałoby uznać za działanie, które Radbruch nazwał już po 1945 r. „rażącą niesprawiedliwością" i w konsekwencji „ustawowym bezprawiem". Nawet jeśli w tamtym czasie czystki na uczelniach usprawiedliwiano dobrem narodu.

W artykule „

W pełni zgadzam się z autorem, że zarzut „ustawowego bezprawia" to zarzut najcięższego kalibru i nie można koło niego przejść obojętnie. Jest bezsporne, że musi być brany na poważnie, zwłaszcza gdy podnosi go osoba będąca profesorem prawa, a jednocześnie pierwszym prezesem SN. Czy jednak krytyczna analiza przeprowadzona przez prof. Bojańczyka rzeczywiście i rzetelnie przedstawia znaczenie formuły Radbrucha i wynikające z niej konsekwencje? W moim przekonaniu nie.

Zasady są ważne

W pierwszej kolejności prof. Bojańczyk akcentuje konieczność rozróżnienia pojęcia „ustawowego bezprawia" w rozumieniu Radbrucha i pojęcia „niekonstytucyjności" ustawy. Rzeczywiście są to różne pojęcia, ale poza wyartykułowaniem tego truizmu autor zdaje się nie zauważać, że choć nie każda ustawa niezgodna z konstytucją musi być ex definitione uznana za „ustawowe bezprawie", to jednak w wielu przypadkach może się okazać, że ustawa niekonstytucyjna jest jednocześnie „ustawowym bezprawiem". Dzieje się tak dlatego, że większość zasad i wartości, które Radbruch wyprowadzał z prawa naturalnego lub „praw rozumu", została po doświadczeniach drugiej wojny światowej wprost zapisana w konstytucjach. Gdyby konstytucje te obowiązywały przed 1945 r., to Radbruch, omawiając sprawy nazistowskich sędziów, katów czy dezerterów, nie musiałby prawdopodobnie tworzyć swojej wyrafinowanej koncepcji. Wystarczyłoby odwołać się do konstytucyjnych zasad – demokratycznego państwa prawnego, godności człowieka, równości i proporcjonalności, a także zasady podziału i równoważenia władzy oraz niezależności sądownictwa. Zasady te zostały „spozytywizowane" w ustawie zasadniczej RFN z 1949 r. w znacznej mierze dzięki inspiracji formułą Radbrucha, a ich naruszenie może być w pewnych szczególnych („rażących") przypadkach określone nie tylko jako niezgodne z konstytucją, ale także jako „ustawowe bezprawie". Dlatego jednym z powodów, dla których współczesne sądy nie muszą odwoływać się do formuły Radbrucha, jest fakt, że mogą odwołać się do art. 2 Konstytucji RP czy innych konstytucyjnych zasad.

Stwierdzenie prof. Bojańczyka, że zagadnienie niekonstytucyjności i kwestia formuły Radbrucha „nie mają ze sobą wiele wspólnego", a kaliber i waga argumentu radbruchowskiego „jest znacznie wyższa od prostego zarzutu niekonstytucyjności", pomija istotę nowoczesnych konstytucji, co jest karykaturalnym przedstawieniem nie tylko myśli Radbrucha, ale także obowiązujących konstytucji.

Warto w tym miejscu wskazać, że przepis nowej ustawy o SN, który obniża automatycznie wiek stanu spoczynku sędziów, a w konsekwencji skraca przewidzianą w Konstytucji RP sześcioletnią kadencję pierwszej prezes SN, nie jest jedynie „prostą" niekonstytucyjnością, jak dezawuująco określa to prof. Bojańczyk. Nie chodzi tu tylko, co sugeruje autor, o czas trwania kadencji przewidziany w art. 183 ust. 3 konstytucji. Dla każdego, kto wie, że poszczególne przepisy konstytucji należy czytać z uwzględnieniem szerszego kontekstu innych zasad i wartości konstytucyjnych (a prof. Bojańczyk jako wybitny prawnik z pewnością zdaje sobie z tego sprawę), oczywiste jest, że celem i istotą tak uregulowanej kadencji pierwszego prezesa SN jest urzeczywistnienie zasady niezależności sądów (art. 173) i niezawisłości sędziów (art. 178 ust. 1), a jej arbitralne skrócenie w drodze ustawy jest rażącym naruszeniem zasady podziału władz (art. 10 ust. 1), nadrzędności konstytucji (art. 8 ust. 1) oraz zasady demokratycznego państwa prawnego (art. 2), a pośrednio także prawa do niezależnego, bezstronnego i niezawisłego sądu (art. 45 ust. 1). Jeśli bowiem większość sejmowa, która zresztą wprost krytykowała pierwszą prezes SN, używając argumentów o charakterze personalnym i politycznym, za pomocą ustawy zwykłej może w każdej chwili „odwołać" pierwszego prezesa SN i wpływać w ten sposób na funkcjonowanie najważniejszego sądu w naszym systemie prawnym, to żaden inny sędzia ani sąd w Polsce nie może czuć się „bezpieczny".

Wnioski z interpretacji

Formuła Radbrucha przeniesiona na grunt rozstrzygania o konstytucyjności ustaw może oznaczać, że jeśli naruszenie konstytucji przez ustawodawcę ma charakter rażący (oczywisty), a jednocześnie polega na świadomym pogwałceniu nie tylko reguł, ale także podstawowych konstytucyjnych zasad lub wartości, z zamiarem osiągnięcia celów sprzecznych z tymi zasadami lub wartościami, to taka ustawa może być uznana nie tylko za niekonstytucyjną, ale także za „ustawowe bezprawie". Zdaniem prof. A. Grabowskiego (Katedra Teorii Prawa UJ) tezę tę można uzasadnić choćby za pomocą rozumowania a minori ad maius, które opiera się na założeniu, że skoro sądy mogą orzekać i orzekają o niezgodności z konstytucją ustaw ustanowionych przez ustawodawcę bez świadomości ich bezprawności, to świadome stanowienie prawa rażąco sprzecznego z konstytucją zasługuje na ostrzejszą sankcję konstytucyjną. Gdy zatem mówimy o  „kwalifikowanej" niekonstytucyjności w duchu formuły Radbrucha, zarzut „ustawowego bezprawia" wydaje się jak najbardziej uzasadniony.

Gdyby poważnie przyjrzeć się wnioskom z interpretacji formuły Radbrucha przeprowadzonej przez prof. Bojańczyka, można by przyjąć konstatację, że dopóki jakiś system prawny nie dopuszcza ustaw jawnie zbrodniczych i  totalitarnych (np. przewidujących uprzedmiotowienie swoich obywateli lub nacjonalizację ich majątków z powodów arbitralnych), dopóty formuła Radbrucha nie może mieć zastosowania. Jego zdaniem stosowanie formuły w innych przypadkach, ze względu na praktyczną trudność zastosowania, a nawet „bezużyteczność" pojęcia sprawiedliwości, „ma zatem niewielką wartość operacyjną". Taki wniosek byłby jednak trudny do pogodzenia z konkluzjami Radbrucha, a także całym nurtem niepozytywistycznych koncepcji prawa, które rozwinęły się z jego inspiracji w drugiej połowie XX w.

Niestety, autor zamiast bardziej wnikliwie pochylić się nad analizą znaczenia formuły Radbrucha jako elementu szerszej (niepozytywistycznej) koncepcji prawa, skupił się na wnioskach z kilku głośnych przykładów podanych przez Radbrucha. Zamiast wykładni przepisu normującego kadencję pierwszego prezesa SN w kontekście zasady praworządności i niezależności sądów (czemu nie poświęcił uwagi) prof. Bojańczyk próbuje sprowadzić pogląd pierwszej prezes SN do absurdu, sugerując, że zrównuje ona zmiany w ustawach o KRS i SN z pozbawianiem Żydów osobowości prawnej, wyrokami śmierci narodowosocjalistycznych sędziów i strzałami enerdowskich żołnierzy Grenztruppen do uciekinierów na murze berlińskim (sic!). Na szczęście wiemy przynajmniej od czasów Schopenhauera, że podobne zabiegi retoryczne mogą odnieść skutek tylko wtedy, gdy są ukryte dla świadomości odbiorcy.

Na (nie)szczęście wiemy także, a dowiedzieliśmy się tego wielkim kosztem, że przed 1945 r. był rok 1933, a zanim pozbawiono Żydów osobowości prawnej, pozbawiono prof. Gustava Radbrucha katedry na Uniwersytecie w Heidelbergu, wskazując, że jego „cała osobowość i dotychczasowa działalność polityczna [...] nie dają rękojmi opowiedzenia się za narodowym państwem". Nazywajmy więc rzeczy po imieniu i pamiętajmy historię, bo tylko tak uchronimy się przed jej ponownym przeżyciem.

Autor jest asystentem w Katedrze Teorii i Filozofii Prawa na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.

Kiedy w 1933 r. Gustav Radbruch został zwolniony ze stanowiska profesora Uniwersytetu w Heidelbergu, uzasadniono to stwierdzeniem, że jego „cała osobowość i dotychczasowa działalność polityczna [...] nie dają rękojmi opowiedzenia się za narodowym państwem". Nie przedstawił jeszcze w tym czasie swojej znanej koncepcji, nazwanej od jego nazwiska „formułą Radbrucha", a skala zbrodni dokonanych później przez nazistów wydawała się wówczas niewyobrażalna. Mimo to dziś prawdopodobnie bylibyśmy zgodni, że zwolnienie wybitnego profesora prawa ze stanowiska na publicznej uczelni z powodów czysto politycznych i „osobowościowych", nawet jeśli byłoby zgodne z przepisem ustawy, należałoby uznać za działanie, które Radbruch nazwał już po 1945 r. „rażącą niesprawiedliwością" i w konsekwencji „ustawowym bezprawiem". Nawet jeśli w tamtym czasie czystki na uczelniach usprawiedliwiano dobrem narodu.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Ewa Łętowska: Złudzenie konstytucjonalisty
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Podsłuchy praworządne. Jak podsłuchuje PO, to już jest OK
Opinie Prawne
Antoni Bojańczyk: Dobra i zła polityczność sędziego
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Likwidacja CBA nie może być kolejnym nieprzemyślanym eksperymentem
Opinie Prawne
Marek Isański: Organ praworządnego państwa czy(li) oszust?