Pisząc o sprawach energetyki na stronach politycznych, nie chcę wprowadzać trudnego języka dziennikarstwa gospodarczego ani chorych klimatów sporu politycznego: kto kogo na rynku energii wytnie, zwalczy, a w rezultacie go zawłaszczy. Znaleźliśmy się w momencie, w którym wybór mniej lub bardziej racjonalnej strategii zwiększania bezpieczeństwa energetycznego może zadecydować o być albo nie być całej polskiej gospodarki – to naprawdę poważna sprawa, która nie powinna być kartą przetargową, a tym bardziej elementem sporu ideologicznego.
Dla wszystkich starczy miejsca
Aby dokonać racjonalnego wyboru strategii rozwoju, nie wolno do tego procesu podchodzić ze stereotypami myślowymi i aksjomatami – szczególnie szkodliwe jest budowanie prostych przeciwieństw, np. energetyka konwencjonalna vs. OZE, scentralizowana vs. małoskalowa, elektrownie atomowe kontra bloki gazowe, węgiel przeciw wiatrakom czy odwrotnie. Prawda jest taka, że dla wszystkich wystarczy miejsca pod warunkiem rozsądnego podejścia – dostrzeżenia z jednej strony, że w palecie naszych zasobów naturalnych znajduje się zarówno nasz węgiel, jak i nasz wiatr czy nasze słońce, jak też zauważenia megatrendów, które już wpływają lub z dużym prawdopodobieństwem będą wkrótce wpływać na kształt paradygmatu energetycznego na całym świecie.
Jeśli kogoś w tej rozmowie o miksie energetycznym boli wspieranie segmentu energetyki określanej jako „odnawialna" (OZE), to proponuję, w celach terapeutycznych, zmienić nazwę na „rozproszona". Jeśli zaś chodzi o wspieranie, dotowanie (zielone certyfikaty) tej gałęzi branży, to postawmy sprawę jasno – dotowana jest tak samo energia odnawialna, jak i konwencjonalna, z tą różnicą, że dopłaty do tej drugiej chowane są pod nazwami opłat przejściowych na naszych rachunkach, „inwestowanie" w kopalnie przez państwowo-giełdowe giganty energetyczne i in. Jednym z nich jest tzw. współspalanie, czyli dodawanie biomasy do spalanego w kotłach węgla, tylko po to, by załapać się do kategorii energii odnawialnej, powodując zaksięgowanie w odpowiednich rubryczkach raportów i dobry wizerunek w UE oraz dostając tak krytykowane przez przeciwników OZE dotacje do... OZE.
Rozwój energetyki rozproszonej (ER) nie ma na celu brutalnego eliminowania energetyki scentralizowanej, ale uzupełnianie jej w czasach nadchodzącego zwiększonego zapotrzebowania na energię elektryczną, redukcję strat przesyłowych, zbliżenie źródeł energii do konsumentów oraz troskę o środowisko. Będzie to się działo ze względu na nieuniknioną już w niedalekiej przyszłości potrzebę zastąpienia tradycyjnych nośników energii używanych przez konsumentów (ropa, gaz), czego najbardziej spektakularnym przejawem jest rozwój elektromobilności.
Do ER zaliczają się przeróżne (jeśli chodzi o technologie, układy właścicielskie i moc) źródła produkcji energii. Najprostszym ich przykładem są coraz liczniej instalowane, także w Polsce (zarówno w budynkach miejskich i wiejskich, jak w firmach czy nawet parafiach!) panele fotowoltaiczne, zamieniające energię słońca w prąd. Rosnący na nie popyt nie wynika tylko z powodów ekologicznych. Od momentu przekroczenia granicy opłacalności dla tych inwestorów oznacza to realne oszczędności. ER to także małe elektrownie wodne, źródła geotermalne, biogazownie z przeróżnymi rodzajami substratów/odpadów.