Sądy są różnie oceniane, ale dominuje przekonanie, że sędzia, interpretując prawo, z zasady wyłącza te motywacje, które nie są tylko obiektywną wiernością jego literze i duchowi. Takie przekonanie zostało ostatnio mocno zachwiane.
Rozumiem, że sędziowie mogą być zaniepokojeni zmianami przeprowadzanymi przez władzę ustawodawczą. Uderzają one bowiem w zastany ład, w którym nauczyli się funkcjonować. Na ogół nie lubimy zmian, szczególnie wprowadzanych przez kogoś innego. Zmiany łączą się z ryzykiem, naruszają sferę komfortu i bezpieczeństwa. Obrona zaś ważnego interesu grupowego, jeżeli wiąże się z dużymi emocjami, powoduje tzw. syndrom zbiorowego myślenia. Ludzie, nawet bardzo kompetentni, wzajemnie utwierdzają się w oczekiwanej argumentacji, uciekając od podejrzenia o brak solidarności z grupą. Borykają się z tym naszym konserwatywnym usposobieniem wszyscy reformatorzy, którzy próbują modernizować i usprawniać struktury i instytucje. Powstała bogata, interdyscyplinarna gałąź wiedzy na temat zarządzania zmianą, bo to takie trudne.
Czego sędziom nie wolno?
Niepokój w środowiskach sędziowskich budzi zamiar reformatorów wprowadzenia monteskiuszowskiej zasady, że rozdzielone władze powinny jednak wzajemnie się ograniczać i kontrolować. Monteskiusz uważał, że władza niekontrolowana stwarza pokusy dla osób ją sprawujących. Obawa sędziów jest zrozumiała. Nikt nie lubi zewnętrznej kontroli. Szczególnie że naszą wyobraźnię ukształtowało traumatyczne doświadczenie komunizmu, który w sposób bezprecedensowy zniewolił wymiar sprawiedliwości. Wielu ludzi prawych, kiedyśmy przełamywali komunizm, obiecywało sobie w duchu, że zrobi wszystko, aby do powtórzenia takiej sytuacji nie dopuścić. Przenoszenie jednak mechaniczne doświadczeń historycznych może powodować, że w nowej sytuacji nie dostrzeżemy nowych – pochodzących z zupełnie innej strony – zagrożeń.
Sędziowie mają prawo jako obywatele wyrażać swój niepokój. Jako członkowie korporacji zawodowej mają prawo zabierać głos w sprawie, którą uważają za swój interes korporacyjny oraz w sprawie misji swojej korporacji i dobrych warunków pełnienia tej misji.
Nie wolno im, pod żadnym pozorem, tylko jednego. Używać swojego autorytetu sędziowskiego do interpretowania prawa zgodnie z własnym poglądami na inne sprawy niż samo prawo. Nie mogą więc, oceniając prawo, kierować się ani korporacyjnymi interesami, ani ogólnymi poglądami na sprawy państwa i politykę prowadzoną przez pozostałe władze. Muszą rozdzielić swoją funkcję niezawisłego orzecznika, nad którym władzę mają tylko konstytucja i ustawy, od funkcji obywatela, który myśli z troską o państwie i jego przyszłości. Tu decyzje należą do władzy ustawodawczej. Władza sądownicza musi być zupełnie wolna od wpływu tego rodzaju myślenia na treść swoich decyzji i ocen. Rola prawnika pojawia się, kiedy prawo jest już uchwalone i nie obejmuje oceny jego zasadności, a jedynie precyzyjne stwierdzenie, co ustawodawca zapisał, jak tych rozstrzygnięć należy przestrzegać i – pomocniczo – jakie było ich uzasadnienie (intencja prawodawcy).