Miesięcznice smoleńskie: Religia czy polityka?

Wolność religijna czy demonstracja polityczna? Oto jedno z najczęściej zadawanych pytań pod adresem, budzących ogromne społeczne emocje, smoleńskich miesięcznic.

Aktualizacja: 15.06.2017 19:46 Publikacja: 13.06.2017 20:15

Marsz Pamięci na Krakowskim Przedmieściu w miesięcznicę katastrofy w Smoleńsku

Marsz Pamięci na Krakowskim Przedmieściu w miesięcznicę katastrofy w Smoleńsku

Foto: PAP, Marcin Obara

W Krakowie, na Wawelu wszystko jest jasne. Prywatne wizyty prezesa Jarosława Kaczyńskiego na grobie najbliższych są naturalnym, ludzkim prawem, a naruszanie ich spokoju nie znajduje usprawiedliwienia ani moralnego, ani politycznego.

Na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie sprawa wydaje się być bardziej złożona. Bo choć z jednej strony mamy tu msze święte rozpoczynające każdą kolejną smoleńską uroczystość oraz deklaracje o „modlitewnym marszu", to z drugiej strony, na czele żałobnego pochodu widzimy co miesiąc polityków z jednego politycznego obozu i słyszmy deklaracje wyraźnie ocierające się o politykę.

Przyglądając się tej sytuacji bliżej, warto zacząć od oczywistości. Wbrew różnym lewicującym narracjom na gruncie ładu ustanowionego przez konstytucję z 1997 roku wolność religijna ma w Polsce charakter nie tylko prywatny i indywidualny, ale także zbiorowy i publiczny (art. 53). Oznacza to, że obywatele, w tym również politycy, mają pełne prawo publicznie demonstrować swe uczucia religijne. Także politycy mają więc prawo brać udział w publicznych uroczystościach religijnych, a także publiczne przeżywać religijne misterium żałoby.

Te mądre rozwiązania i wysokie standardy stawiają jednak przed nami, a przede wszystkim przed samymi politykami, dość wysoką poprzeczkę roztropności i rozwagi. Chodzi bowiem o to, by religijne treści, inspiracje i symbole w życiu publicznym służyły i samym religijnym wspólnotom i dobru wspólnemu wszystkich, wierzących i niewierzących, popierających i krytykujących tę lub inną władzę, obywateli.

W przypadku polityków oznacza to, jak się wydaje, potrzebę szczególnej powściągliwości i rozwagi w przywoływaniu religijnych treści, zwłaszcza w sytuacji politycznych konfliktów. Z jednej bowiem strony wypaczać to może ponadpartyjny, wspólnotowy i eschatologiczny sens religii, z drugiej zaś sakralizować może same konflikty, znacznie utrudniając ich rozwiązanie.

Problem, o którym mówimy, nie ma znaczenia czysto akademickiego. Może on konkretnie przełożyć się na społeczne nastroje i akceptację publicznej obecności religii.

Przypomnijmy tylko dwa przykłady. Najpierw na początku lat 90. gdy politycy prawicy słusznie przywracając religię do życia publicznego, momentami zbyt łatwo i zbyt chętnie używali symboli religijnych do bieżącej walki politycznej, objawiła się dość silna fala społecznego antyklerykalizmu. Postpeerelowskiej lewicy ułatwiła ona zwycięstwo w wyborach roku 1993 i dała jej polityczne paliwo, między innymi do odwlekania ratyfikacji konkordatu przez cztery lata. Religia i konflikt polityczny w dramatyczny sposób wymieszały się też na Krakowskim Przedmieściu latem 2010 roku. Już w kilka miesięcy później mieliśmy w Polsce silny ruch radykalnego antyklerykalizmu, którego twarzą stał się słynny polityk z Biłgoraju. Rok późnej wprowadził on do Sejmu 40 posłów.

Powie ktoś, że w jednym i drugim przypadku politycznego antyklerykalnego paliwa starczyło na kilka zaledwie lat. To prawda. Ale warto się zastanowić, czy w sytuacji głębokiego podziału politycznego, wyraźnych zmian obyczajowych i rysującego się na międzynarodowym horyzoncie zderzenia cywilizacji, warto ryzykować kolejną taką falę? Czy warto nasz wspólny kapitał, jakim jest społeczny autorytet religii i Kościoła, tracić w bieżących konfliktach politycznych.

Wspólnota polityczna, wierzący i niewierzący, potrzebujemy w sferze publicznej odważnego głosu Kościoła. Kościół też się od niego nie uchyla, przypominając choćby w ostatnim czasie o szacunku dla ludzkiego życia, chrześcijańskim kształcie patriotyzmu czy naszej odpowiedzialności wobec potrzebujących pomocy uchodźców. Aby ten głos mógł w sferze publicznej w pełni wybrzmieć, aby mógł być słyszany i rozumiany po różnych jej stronach, religia nie może być częścią, czy choćby tłem konfliktów politycznych.

Autor jest dr hab., politologiem z Uniwersytetu im. kardynała Stefana Wyszyńskiego.

W Krakowie, na Wawelu wszystko jest jasne. Prywatne wizyty prezesa Jarosława Kaczyńskiego na grobie najbliższych są naturalnym, ludzkim prawem, a naruszanie ich spokoju nie znajduje usprawiedliwienia ani moralnego, ani politycznego.

Na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie sprawa wydaje się być bardziej złożona. Bo choć z jednej strony mamy tu msze święte rozpoczynające każdą kolejną smoleńską uroczystość oraz deklaracje o „modlitewnym marszu", to z drugiej strony, na czele żałobnego pochodu widzimy co miesiąc polityków z jednego politycznego obozu i słyszmy deklaracje wyraźnie ocierające się o politykę.

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej