Coraz bardziej w polskim życiu publicznym obecne jest myślenie spiskowe. Każdy tydzień przynosi jego egzemplifikacje, a posługują się nimi nie tylko zwykli obywatele, ale także znani publicyści oraz wysoko postawieni politycy. Co w nim jest tak fascynującego, że okazuje się ono bardziej atrakcyjne niźli rozumowanie oparte na właściwych i prawdziwych przesłankach oraz na poprawnym i logicznym rozumowaniu? Przecież myślenie prowadzące do błędnych wniosków i zbudowane na fałszywych danych powinno być wstrętne każdemu, kto chce odnieść sukces w życiu, także w polityce. Okazuje się jednak, że myślenie spiskowe święci triumfy i zyskuje nowych wyznawców. Dlaczego?
Spiski istnieją
Zacznijmy od prostej prawdy - spiski istniały, istnieją i istnieć będą. Są tak stare jak polityka. Sam brałem, jeszcze jako polityk, w kilku z nich udział i kilku byłem ofiarą. Czym zatem różni się oczywiste dla wszystkich uznanie faktu istnienia spisków od spiskowego myślenia? To pierwsze jest normalną reakcją na rzeczywiste wydarzenia, podczas gdy to drugie jest łączeniem nieprzystających do siebie faktów i budowaniem na ich podstawie wszech lub wiele wyjaśniających teorii. W tym pierwszym przypadku po prostu zauważa się i odnotowuje związki między społecznymi czy politycznymi fenomenami, w tym drugim natomiast widzi się iunctim między niemającymi żadnego ze sobą związku faktami i wydarzeniami oraz dobudowuje się do tego wszech lub wiele wyjaśniającą teorię.
Wróćmy zatem do pytania, dlaczego to drugie podejście, prowadzące wszak w sposób oczywisty na manowce, staje się coraz popularniejsze? Przecież – można by argumentować – wyznawcy tego typu myślenia muszą co rusz czuć się rozczarowani wynikami swojego rozumowania. Tak jednak nie jest – z dwóch co najmniej powodów. Po pierwsze, błędne jest uznanie, że rzeczywistość weryfikuje błędne założenia. W umyśle osoby wyznającej myślenie spiskowe fakty się nie liczą, a te, które zaprzeczają teorii, są albo nieuznawane, albo postrzegane jako fałszywie sprokurowane przez politycznych lub ideowych przeciwników. Nieświadomie rozstrzygają oni spór między niepotwierdzającymi ich teorii faktami a samą teorią, tak jak podobno miał się zachować Hegel, gdy jakiś student zauważył, że fakty przeczą jego założeniom. Powiedział wówczas: „Tym gorzej dla faktów".
Ale jest i druga przyczyna tego, że rzeczywistość nie jest w stanie negatywnie sfalsyfikować błędnych założeń myślicieli spiskowych – jest to zysk psychologiczny, który otrzymują oni w zamian za wyznawanie błędnych założeń. Jeśli bowiem staną się wyznawcami spiskowej teorii, nadają sobie tym samym automatycznie wagi i powagi. Wszystko, co im nie wychodzi w życiu, nie jest już wówczas wynikiem ich lenistwa, głupoty czy nieudacznictwa – jest skutkiem knowań sił potężnych i ukrytych. Ich porażki nie są już ich klęskami, ale efektem ich zmagań z przeciwnikami straszliwymi i okrutnymi. Ich przegranych nie można od tej pory tłumaczyć brakiem umiejętności czy talentów; one są nieubłaganą konsekwencją tego, że walczą z mocami tajemnymi i przeraźliwie bezwzględnymi.
Gdy kilka dni przed wyborem Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej minister spraw zagranicznych Niemiec pojechał do Moskwy, pewien dziennikarz mediów narodowych, znany ze swego propisowskiego prozelityzmu, napisał, że to dowód na to, iż nominacja byłego szefa PO jest ustalana z Putinem. Swoje odkrycie okrasił hasztagiem „Bez złudzeń". Dzięki swojej postawie nie dość, że zaprezentował się sobie, swojej żonie oraz wyborcom partii rządzącej jako przenikliwy analityk, to jeszcze pozwolił wytłumaczyć porażkę swej ulubionej partii w sposób usprawiedliwiający ją. Bo przecież jeśli przeciw pomysłowi polskiego rządu obsadzenia funkcji szefa RE przez Jacka Saryusza-Wolskiego sprzysięgły się wszystkie siły ze wschodu i zachodu, to porażka gabinetu Beaty Szydło jest wybaczalna i wytłumaczalna. A nawet szlachetna – bo przegrał on nie z powodu swego nieudacznictwa i amatorstwa, ale dlatego, że przeciw niemu wystąpiły siły nieomal piekielnie, które w 1939 roku odebrały Polsce niepodległość. Jakże w takiej sytuacji można by mieć pretensje do partii rządzącej? I jak nie postrzegać jej polityków jako inkarnacji najdzielniejszych z dzielnych w dziejach narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego?