Od kilku tygodni w światowych mediach pojawiają się artykuły dotyczące skoku, jakiego rząd PiS miał dokonać na Muzeum II Wojny Światowej.
Przeciw zmianom protestował m.in. światowej sławy historyk Timothy Snyder, pisząc na łamach „The New York Review of Books", że rząd chce zastąpić muzeum globalne mętną koncepcją muzeum lokalnego.
Na początku maja „Financial Times" sugerował, że PiS manipuluje historią, by zaprząc ją do celebracji swej nacjonalistycznej wizji historii. Jako argument przywołuje to, że placówka bardziej niż na ukazywaniu historii II wojny na całym świecie ma się skupić na podkreślaniu znaczenia ataku Niemiec na Polskę we wrześniu 1939 r., a następnie na polskim ruchu oporu.
Nie chcę tutaj analizować koncepcji Muzeum II Wojny w Gdańsku. Nie chcę również oceniać intencji wicepremiera Piotra Glińskiego, którego resort wpadł na pomysł, by wcielić niemal gotową placówkę do Muzeum Westerplatte.
Jednak oburzenie tak szacownych zagranicznych mediów wydaje się chybione. To poprzedni rząd zabiegał o to, by pokazać, że wojna zaczęła się 1 września, organizując wielką uroczystość w 2009 r. w Gdańsku. To również poprzedni rząd podkreślał konieczność walki ze sformułowaniem „polskie obozy koncentracyjne" i walczył z przekłamywaniem obrazu Polski i Polaków podczas II wojny światowej. Akurat tutaj niewiele się zmieniło.