Co poszło nie tak? Jeśli spojrzeć na wskaźniki gospodarcze, Keynes okazał się całkiem niezłym prorokiem. Ale władza i bogactwa, które wytwarza współczesna gospodarka, pozostają bardzo nierówno rozłożone. To, jak wygląda nasze życie, ile czasu spędzamy w pracy, jaka część tego, co wytwarzamy, trafia do pracowników – to nie tylko wypadkowa technologii. To także wybór polityczny. Wiara, że sama technologia nas wyzwoli, okazała się naiwna. Roboty i sztuczna inteligencja mogą równie dobrze oznaczać więcej wolnego czasu dla wszystkich, co jeszcze doskonalszą maszyną do wyciskania PKB z ludzi.
Nowoczesność może wyglądać bardzo różnie. Nowoczesne jest chińskie Shenzen, w którym praca właściwie nigdy się nie kończy – i Kopenhaga, w której dba się o równowagę pomiędzy pracą a odpoczynkiem. W którym kierunku chcemy iść? Dbałość o przeciętnego pracownika – czy o to, żeby milionerowi było łatwo zostać miliarderem? Wolny czas, w którym można cieszyć się życiem – czy jeszcze dłuższe godziny pracy? To realny wybór cywilizacyjny, przed którym stoi dziś Polska.
Przez lata polscy politycy nie przykładali specjalnej wagi do jakości życia. Na pracę patrzyli jak na każdy towar, liczyło się tylko PKB. Stąd wzięły się śmieciówki i potężna grupa ubogich pracujących. Za przyzwoleniem rządzących w małych i wielkich firmach kodeks pracy obowiązywał tylko na papierze. Traktując pracę w ten sposób, zafundowali Polsce poważny problem. Pracujemy za długo, a zarazem – niekoniecznie sensownie.
Mało kto spędza w firmie tyle czasu co Polacy. W krajach, do których wyjeżdżamy za chlebem, pracuje się zwykle nie tylko za większe pieniądze, ale i zwyczajnie krócej. To nie tylko Francja, w której 35-godzinny tydzień pracy obowiązuje prawie od 20 lat. Dania, Belgia, wiele branż gospodarki niemieckiej i austriackiej – tę listę można jeszcze wydłużyć. Kontrast uderza jeszcze mocniej, gdy doliczyć płatne i bezpłatne nadgodziny. Trzech na czterech Polaków zostaje w pracy po godzinach. Ponad połowa – bez żadnego wynagrodzenia za dodatkową pracę. Jesteśmy w czołówce najbardziej zapracowanych narodów Europy. To nie jest chlubny ranking.
Płacimy za to zdrowiem fizycznym i psychicznym. Polski rachunek za przepracowanie to choroby układu krążenia, udary mózgu, cukrzyca, nadciśnienie, wreszcie narastająca epidemia depresji i innych chorób psychicznych. Rabunkowa gospodarka powoduje nie tylko cierpienie ludzi pracujących ponad siły. Takie traktowanie pracy generuje koszty: potrzeba więcej pieniędzy na leczenie, na urlopy zdrowotne, a firmy zmagają się wypaleniem doświadczonych pracowników i nieustanną rotacją. Zmaltretowani, przemęczeni pracownicy to także konsekwencje mniej wymierne: niższa innowacyjność, wolniejsze zdobywanie nowych umiejętności, brak zaangażowania i poczucia więzi z miejscem pracy. W kraju montowni i tanich usług logistycznych to być może nie problem. Ale jeśli chcemy, żeby Polska wspięła się nieco wyżej, musimy to zmienić. Rachunek za zachwianą równowagę pomiędzy pracą a życiem jest już po prostu zbyt wysoki.