We wtorek rosyjska Duma przyjęła oświadczenie, w którym proponuje rządowi wprowadzenie sankcji gospodarczych wobec Gruzji. Chodzi m.in. o nałożenie embarga na import gruzińskiego wina i wody mineralnej. Wstrzymane zostałyby też wszelkie operacje między rosyjskimi i gruzińskimi bankami. Od poniedziałku pomiędzy krajami wstrzymano wszystkie połączenia lotnicze, od kilku tygodni wycofywani są stamtąd rosyjscy turyści.
Gdyby pomiędzy Gruzją a Rosją nagle wybuchła wojna, nikt zapewne by nie wiedział, z jakiego powodu. Zbyt wiele wydarzyło się w ostatnich tygodniach. We wtorek wieczorem rosnące napięcie rozładował prezydent Rosji Władimir Putin. Stwierdził, że nie wprowadzi sankcji, ponieważ „szanuje naród gruziński". Parlament wciąż jednak nalega na ukaranie Tbilisi, utrzymując w ten sposób napięcie.
Szukanie pretekstu
Oburzone tym były również władze w Tbilisi, a zachowanie dziennikarza potępili m.in. prezydent i premier. Stacja zawiesiła go na dwa miesiące i wstrzymała emisję jego programu. Co więcej, pod siedzibą redakcji Rustawi 2 w niedzielę doszło do protestu, a w poniedziałek tłum rozgniewanych widzów musiała powstrzymywać policja. Z punktu widzenia Moskwy to za mało. Rosja oczekiwała oficjalnych przeprosin.
– Władze w Tbilisi, mam na myśli prezydenta, premiera i MSZ, miały na to czas. Mogły wystosować notę z przeprosinami, ale tego nie zrobiły. Rosyjskie społeczeństwo ma jednoznaczną opinię na ten temat i władze w Moskwie musiały na to odpowiedzieć – powiedział „Rzeczpospolitej" Aleksiej Muchin, rosyjski politolog, blisko związany z Kremlem. Twierdził, że gdyby jakiś dziennikarz rosyjskiej stacji prywatnej obraził np. Donalda Trumpa, Putin przeprosiłby, „gdyby to było konieczne".