Przydarzyła mi się ostatnio pouczająca historia. Wdałem się w spór dotyczący kwestii klimatycznych ze znajomą dziennikarką z młodego pokolenia (to istotne, bo wśród lewicowych dziennikarzy ci młodsi wykazują się największym radykalizmem), przez kilka lat w „Gazecie Wyborczej", teraz w jednym z lewicowych portali. Dziennikarka w którymś momencie postawiła sprawę jasno: jeśli ktoś neguje „katastrofę klimatyczną", to jest foliarzem.
Niewtajemniczonym w nowomowę wyjaśniam, że „foliarz" to osoba wierząca w absurdalne teorie, całkowicie oderwane od rzeczywistości. Określenie pochodzi od przekonania, że przed szkodliwym promieniowaniem (fal 5G, ale nie tylko) można się osłonić, nosząc na głowie czapeczkę z folii aluminiowej.
Katastrofa wielka czy większa
Nie chcę wchodzić w kwestie zmian klimatu. Charakterystyczne jest natomiast, w jaki sposób lewica stara się zdefiniować możliwy zakres debaty na ten temat. Oto okazuje się, że poza granicą dopuszczalnych poglądów mają pozostawać już nie tylko ci, których nazywa „klimatycznymi denialistami" (określenie nawiązujące do zaprzeczania Holokaustowi), czyli osoby sceptyczne wobec samej hipotezy globalnego ocieplenia, ale nawet ci, którzy nie godzą się na używanie wobec zjawisk zachodzących na naszej planecie określenia „katastrofa". Tymczasem to określenie ma swoje znaczenie, a w świecie nauki nie jest w ogóle stosowane, bo ma konotacje głównie emocjonalne. Oto jednak lewica stwierdza, że dyskusja możliwa jest tylko pomiędzy tymi, którzy godzą się, że trwa „katastrofa". Na czym więc dyskusja ta miałaby polegać? Na spieraniu się, czy to katastrofa wielka czy może jeszcze większa?
Swego czasu młody dziennikarz portalu Energetyka24 Jakub Wiech zrealizował bardzo interesujący projekt, w ramach którego przepytał w sprawie zmian klimatu osoby o różnych poglądach – w tym i mnie. Pamiętam, z jakimi wyrazami oburzenia ze strony wyznawców klimatystycznej religii się to spotkało: rozmawiać z kimś, kto podchodzi sceptycznie do radykalnego spojrzenia na ten problem? Skandal!
Oczywiście, w ramach racjonalnej debaty moglibyśmy zacząć rozkładać na czynniki pierwsze samo pojęcie katastrofy, następnie przyglądać się modelom, na których takie podejście opierają osoby posługujące się emocjami i o „katastrofie" krzyczące. Lecz aby taką dyskusję zacząć, musimy najpierw uznać, że można w ogóle wspólnie usiąść do stołu. Klimatyści z nikim spoza swojego obozu do stołu siadać nie zamierzają i tym właśnie różnią się od prawdziwych ekologów czy ludzi, którym troska o planetę nie zacieśniła horyzontów.