Plagiaty do wychwycenia

Kontrola antyplagiatowa, która funkcjonuje w polskim szkolnictwie wyższym, działa coraz lepiej. Także dzięki programom wykrywającym kradzież własności intelektualnej – pisze prezes zarządu Plagiat.pl.

Aktualizacja: 08.01.2016 19:12 Publikacja: 07.01.2016 18:22

Sebastian Kawczyński

Sebastian Kawczyński

Foto: Fotorzepa, Jakub Ostałowski

Najpierw Ctrl+C, potem Ctrl+V. Nie jest tajemnicą, że jeszcze nie tak dawno duża część prac dyplomowych powstała w ten właśnie sposób. Wystarczyło coś skopiować, a potem to coś wkleić. Studenci, dla których nawet ta metoda była zbyt czasochłonna, a może zbyt trudna, radzili sobie jeszcze inaczej. Pracę dyplomową po prostu kupowali. Taki dokument przedstawiali promotorowi, oczywiście pod własnym nazwiskiem. Obrona pracy miała być już tylko czystą formalnością. Tytuł magistra był w kieszeni. A to, że przy okazji złamało się kilka paragrafów, nie miało żadnego znaczenia...

Ten etap w polskiej nauce i szkolnictwie wyższym szczęśliwie się kończy. Z roku na rok coraz więcej uczelni, zarówno publicznych, jak i niepublicznych, używało programów antyplagiatowych. Program nie mówi wprost, czy praca jest plagiatem, ale pokazuje, ile i które fragmenty pracy są, nazwijmy to, zapożyczeniem. Potem to promotor decyduje, co za tymi zapożyczeniami się kryje. Czy są to wspólne cytaty czy zwykła kradzież tekstu.

Od tego roku, dzięki zmianom w ustawie – Prawo o szkolnictwie wyższym, już każda praca będzie musiała przejść przez taki program. Powstaje Ogólnopolskie Repozytorium Pisemnych Prac Dyplomowych, do którego stopniowo będą spływać wszystkie prace licencjackie i magisterskie. Przez ostatnie lata w kwestii ochrony własności intelektualnej i podnoszenia w tym względzie jakości nauki udało się nam zrobić naprawdę bardzo dużo.

Dlatego z ogromnym zdziwieniem przeczytałem artykuły na ten temat, które ukazały się niedawno w „Rzeczpospolitej". Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu dowiedziałem się z nich, że programy antyplagiatowe używane przez polskie uczelnie nie działają. Podobno można je łatwo oszukać, bo znajdują w pracach tylko te fragmenty, które są identyczne z oryginałem. To by znaczyło, że kiedy student zmieni we fragmencie tylko jedną literkę, to nikt go za oszustwo nie złapie.

Od 12 lat zajmuję się walką z plagiatami. Prowadzę firmę, która współpracuje z ponad połową polskich uczelni, a także działa na europejskich, azjatyckich i południowoamerykańskich rynkach. Wydawało mi się, że o plagiatach, ich wykrywaniu i tworzeniu uczelnianych procedur ograniczających ich występowanie wiem prawie wszystko. Ostatnio wraz z kolegami stworzyliśmy algorytm, który w pracach dyplomowych wychwytuje nawet synonimy i hiperonimy. I nagle czytam, że to wszystko podobno nie działa...

Rozwiązanie zagadki, jak to możliwe, dużo czasu mi nie zajęło. Oba teksty w „Rzeczpospolitej" były napisane na podstawie raportu o systemach antyplagiatowych przygotowanego przez prof. Tadeusza Grabińskiego. Zajrzałem więc do raportu i oniemiałem. Raport z naukową rzetelnością ma, niestety, niewiele wspólnego. Bardzo mu też daleko do standardów prowadzenia badań. Najsmutniejsze jest jednak to, że raport podaje nieprawdziwe informacje i zmanipulowane dane. Po zapoznaniu się z nim stwierdziłem, że teksty rzekomo wgrane do bazy porównawczej na użytek stworzenia raportu nigdy się w niej nie znalazły (w raporcie pojawia się informacja o niewykryciu zapożyczeń z tych tekstów). Smuci mnie też to, że prof. Grabiński wykonywał testy, nadużywając uprawnień do korzystania z naszego systemu, które posiada jako promotor prac dyplomowych na jednej z uczelni. Uprawnienia te nie dają możliwości pełnego przetestowania funkcjonalności systemu (a w szczególności – umieszczania tekstów w bazie porównawczej systemu).

Dlaczego prof. Grabiński podpisał się pod nierzetelnym raportem? Tego nie wiem i nie chcę zgadywać. Wiem za to, że kontrola antyplagiatowa, która funkcjonuje w polskim systemie szkolnictwa wyższego, działa coraz lepiej. A programy antyplagiatowe są niezbędnym elementem tej kontroli.

Mam jeszcze małą radę dla studentów, którzy przygotowują już swoje prace licencjackie i magisterskie. Nie warto brać sobie do serca konkluzji raportu prof. Grabińskiego. Warto natomiast pamiętać, że nieuprawnione korzystanie z czyjejś własności intelektualnej to przestępstwo, a plagiat pracy dyplomowej to bomba z opóźnionym zapłonem, podłożona pod własną karierę zawodową.

Pisali w „Rzeczpospolitej"

Janina Blikowska, Joanna Ćwiek

Plagiaty nie do wychwycenia

23 listopada 2015

Krzysztof Kowalski

Raport o plagiatach, czyli kradzieży umysłowej

26 listopada 2015

Najpierw Ctrl+C, potem Ctrl+V. Nie jest tajemnicą, że jeszcze nie tak dawno duża część prac dyplomowych powstała w ten właśnie sposób. Wystarczyło coś skopiować, a potem to coś wkleić. Studenci, dla których nawet ta metoda była zbyt czasochłonna, a może zbyt trudna, radzili sobie jeszcze inaczej. Pracę dyplomową po prostu kupowali. Taki dokument przedstawiali promotorowi, oczywiście pod własnym nazwiskiem. Obrona pracy miała być już tylko czystą formalnością. Tytuł magistra był w kieszeni. A to, że przy okazji złamało się kilka paragrafów, nie miało żadnego znaczenia...

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika
Opinie polityczno - społeczne
Tusk wygrał z Kaczyńskim, ograł koalicjantów. Czy zmotywuje elektorat na wybory do PE?
Opinie polityczno - społeczne
Maciej Strzembosz: Czego chcemy od Europy?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Warzecha: Co Ostatnie Pokolenie ma wspólnego z obywatelskim nieposłuszeństwem