Najpierw Ctrl+C, potem Ctrl+V. Nie jest tajemnicą, że jeszcze nie tak dawno duża część prac dyplomowych powstała w ten właśnie sposób. Wystarczyło coś skopiować, a potem to coś wkleić. Studenci, dla których nawet ta metoda była zbyt czasochłonna, a może zbyt trudna, radzili sobie jeszcze inaczej. Pracę dyplomową po prostu kupowali. Taki dokument przedstawiali promotorowi, oczywiście pod własnym nazwiskiem. Obrona pracy miała być już tylko czystą formalnością. Tytuł magistra był w kieszeni. A to, że przy okazji złamało się kilka paragrafów, nie miało żadnego znaczenia...
Ten etap w polskiej nauce i szkolnictwie wyższym szczęśliwie się kończy. Z roku na rok coraz więcej uczelni, zarówno publicznych, jak i niepublicznych, używało programów antyplagiatowych. Program nie mówi wprost, czy praca jest plagiatem, ale pokazuje, ile i które fragmenty pracy są, nazwijmy to, zapożyczeniem. Potem to promotor decyduje, co za tymi zapożyczeniami się kryje. Czy są to wspólne cytaty czy zwykła kradzież tekstu.
Od tego roku, dzięki zmianom w ustawie – Prawo o szkolnictwie wyższym, już każda praca będzie musiała przejść przez taki program. Powstaje Ogólnopolskie Repozytorium Pisemnych Prac Dyplomowych, do którego stopniowo będą spływać wszystkie prace licencjackie i magisterskie. Przez ostatnie lata w kwestii ochrony własności intelektualnej i podnoszenia w tym względzie jakości nauki udało się nam zrobić naprawdę bardzo dużo.
Dlatego z ogromnym zdziwieniem przeczytałem artykuły na ten temat, które ukazały się niedawno w „Rzeczpospolitej". Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu dowiedziałem się z nich, że programy antyplagiatowe używane przez polskie uczelnie nie działają. Podobno można je łatwo oszukać, bo znajdują w pracach tylko te fragmenty, które są identyczne z oryginałem. To by znaczyło, że kiedy student zmieni we fragmencie tylko jedną literkę, to nikt go za oszustwo nie złapie.
Od 12 lat zajmuję się walką z plagiatami. Prowadzę firmę, która współpracuje z ponad połową polskich uczelni, a także działa na europejskich, azjatyckich i południowoamerykańskich rynkach. Wydawało mi się, że o plagiatach, ich wykrywaniu i tworzeniu uczelnianych procedur ograniczających ich występowanie wiem prawie wszystko. Ostatnio wraz z kolegami stworzyliśmy algorytm, który w pracach dyplomowych wychwytuje nawet synonimy i hiperonimy. I nagle czytam, że to wszystko podobno nie działa...