Reklama

Dorn: 3-majowy przepis na wspólnotę

Warunkiem trwałego zwycięstwa liberalnych konstytucjonalistów jest taka koncepcja wspólnoty politycznej, w której także ich przeciwnicy będą w stanie się odnaleźć - pisze publicysta i były polityk Ludwik Dorn.

Publikacja: 05.02.2019 00:01

Dorn: 3-majowy przepis na wspólnotę

Foto: tv.rp.pl

Polskę dzieli, a może nawet rozdziera ostry konflikt ustrojowy między liberalnymi konstytucjonalistami (opozycyjnym anty-PiS-em) a narodowo-demokratycznymi suwerenistami (to pisowski obóz władzy). Można patrzeć nań jak na wypadek przy pracy: gdyby Bronisław Komorowski nie prowadził antykampanii wyborczej i wygrał choćby minimalnie z Andrzejem Dudą; gdyby Ryszard Petru nie założył Nowoczesnej, dokonując rozłamu w elektoracie PO; gdyby SLD nie zawiązało formalnej koalicji i przekroczywszy próg pięcioprocentowy, weszło do Sejmu; gdyby, gdyby, gdyby… to PiS nie miałby większości bezwzględnej i nie mógłby zmieniać ustroju ustawami zwykłymi, na co dzień naginając, a od święta łamiąc obowiązującą konstytucję, a wtedy wszystko toczyłoby się może nie tak gładko jak przedtem, ale bez wywrotki: byłoby tak, jak było.

Takie spojrzenie jest uprawnione, sam z takiej perspektywy bieg politycznych zdarzeń opisywałem, ale uprawnione jest też spojrzenie inne: prędzej czy później w jakichś, może gorszych dla suwerenistów, a lepszych dla konstytucjonalistów warunkach politycznych do wybuchu tego konfliktu dojść musiało. A dojść musiało dlatego, że Polska ma, i owszem, formalną liberalną konstytucję zatwierdzoną w referendum w 1997 r., ale nie ma konstytucji realnej, jest organizmem politycznym pozbawionym nomos. Pojęcie to starożytni Grecy, a zwłaszcza Platon odnosili nie do jakichś tam praw (Platon stwierdza, że prawa dotyczące handlu to tylko zarządzenia porządkowe), ale do zasad ładu politycznego utrwalonych przez zwyczaj, tradycję, religię i obecnych w ukształtowanych przez paideę odruchach, bez których istnienie miasta-państwa jest niemożliwe.

Liberalny konstytucjonalizm to nomos państw Zachodu i warto zauważyć, że zachodni populistyczni politycy i takież ruchy atakują ostro neoliberalizm w gospodarce i polityce wewnętrznej (poprawność polityczna, multikulturalizm, kwestia migracji), ale nie zwracają się w żaden sposób przeciw liberalnemu konstytucjonalizmowi. W Polsce i na Węgrzech atakowany jest on wprost i utożsamiany przy tym z neoliberalizmem.

Autorytarne dziedzictwo

Nie ma nic dziwnego w tym, że liberalny konstytucjonalizm nie jest nomos polskiej wspólnoty politycznej, a to dlatego, że jest przejętą z zewnątrz, z Zachodu właśnie, imitacją; nie został przetrawiony, przecierpiany i przeżyty w ogniu wewnętrznych konfliktów. Na Zachodzie kształtował się od połowy XVII do połowy XX w. poprzez wojny religijne, tworzenie i obalanie monarchii absolutnych, powstawanie nowych państw, konflikty klasowe, rozłamy w elitach politycznych, wreszcie wielką wojnę światową lat 1914–1945 z jej dwiema odsłonami. W tych konfliktach niekiedy wprost chodziło o liberalne zasady rządu ograniczonego przez prawo, ale też często poszczególne rozwiązania składające się na zawikłaną i elastyczną konstrukcję liberalnego konstytucjonalizmu odkrywano jako przypadkowy produkt uboczny wielkich starć i przywiązywano się do nich dlatego, że wszystkim stronom zapewniały minimum bezpieczeństwa.

Lord Acton podaje przykład dwóch angielskich szlachciców, z których jeden był „okrągłogłowym”, a drugi „kawalerem”. Po „chwalebnej rewolucji” 1688 r. pili razem, narzekając z widoczną ulgą, że nie ma już w kraju tak wielkiej sprawy, dla której warto by sobie podrzynać gardła.

Reklama
Reklama

Co istotne, wszystkie te konflikty rozgrywały się w politycznych ramach państwa narodowego i jego urządzenia dotyczyły. Czysto polski liberalny konstytucjonalizm miał szansę się rozwinąć i stać się nomos Rzeczpospolitej. Konstytucja 3 maja była liberalna, stanowiła oryginalną recepcję przede wszystkim konstytucji Stanów Zjednoczonych, a politycznie – wyraz porozumienia między oświeceniowymi reformatorami a niepodległościowymi sarmackimi republikanami, dawnymi konfederatami barskimi. Obie strony łączyło przekonanie, że „los nas wszystkich od ugruntowania i wydoskonalenia konstytucyi narodowej jedynie zawisł”, bo inaczej Polacy podlegać będą „hańbiącym obcej przemocy nakazom”; ustrojowe bezpieczeństwo zapewniała im klauzula o możliwości rewizji konstytucji po 25 latach.

Zaborcy zlikwidowali polskie państwo narodowe i zlikwidowali na 123 lata możliwość zakorzenienia się liberalnego konstytucjonalizmu poprzez kolejne konflikty w okresie wielkiej transformacji XIX w. Po odzyskaniu niepodległości konstytucja marcowa z 1922 r. była owszem liberalna i demokratyczna, ale okres między wojnami to czas najgłębszego upadku liberalnego konstytucjonalizmu; w 1939 roku Europa jest kontynentem totalitaryzmów i autorytaryzmów; przy liberalnym konstytucjonalizmie ostały się kraje skandynawskie, Beneluksu oraz targana wewnętrznymi konfliktami III Republika Francuska.

Choć polska wersja autorytaryzmu była z pewnością mniej opresyjna niż jej europejskie otoczenie, to liberalny konstytucjonalizm przegrał u nas z kretesem, po prostu zniknął. Autorytarna była nie tylko rządząca sanacja; liberalny konstytucjonalizm równie zdecydowanie odrzucały wszystkie, poza Stronnictwem Ludowym, siły polityczne z Polska Partią Socjalistyczną włącznie.

W kontynentalnej Europie Zachodniej odrodził się po II wojnie światowej. Powstały i są podtrzymywane cztery filary wspólnego porządku zachodnioeuropejskiego: głęboka moralna i polityczna delegitymizacja autorytarnej, skrajnej prawicy; liberalna demokracja; państwo opiekuńcze bazujące na wolnym rynku i własności prywatnej oraz sądownictwo konstytucyjne, które ma stać na straży liberalnego konstytucjonalizmu.

Charakterystyczne, że sądy i trybunały konstytucyjne pojawiły się tam, gdzie autorytaryzmy czasu międzywojnia lub okresu dominacji III Rzeszy doprowadziły do zerwania ustrojowej ciągłości z liberalnym dorobkiem XIX w. Nie tworzy się ich w Wielkiej Brytanii, krajach skandynawskich i krajach Beneluksu (w Belgii Sąd Konstytucyjny utworzono w latach 80. ubiegłego wieku, ale przyczyną było przejście od państwa unitarnego do federalnego). I znów Polska, która znalazła się po drugiej stronie żelaznej kurtyny, jest z tego procesu wyłączona, nie ma możliwości zmierzenia się z autorytarnym dziedzictwem II Rzeczypospolitej i Europy.

Składnik, którego brakuje

Po upadku komunizmu idee liberalnego konstytucjonalizmu organizowały III Rzeczpospolitą, miały w tym zakresie monopol, ale to monopol nie wywalczony, ale zaistniały z braku alternatywy. Sens zbiorowy polskich wysiłków przez pierwsze 15 lat niepodległości wyznaczały dwa powiązane ze sobą dążenia: żeby u nas było jak na Zachodzie oraz żebyśmy do Zachodu dołączyli. A skoro u nas ma być jak „na Zachodzie”, to zainstalujmy sobie liberalny konstytucjonalizm, co zresztą zrobić musimy, bo bez tego do „Zachodu” nie dołączymy.

Reklama
Reklama

Liberalny konstytucjonalizm nie stał się nomos III Rzeczypospolitej; jest jej przyjętą bez żadnych oporów z zewnątrz formą. Ta forma organizowała wspólnotę polityczną do czasu, gdy po wyborach 2015 r. zakwestionowało ją Prawo i Sprawiedliwość.

Budzi to gwałtowny opór płynący z dwóch głównych źródeł. Po pierwsze, choć liberalny konstytucjonalizm był z zewnątrz przyjętą formą, to przez parędziesiąt lat obrósł społecznym i politycznym mięsem i w jego ramach kształtowała się struktura społeczna III RP ze znienawidzonymi przez suwerenistów „elitami” i zakresem ich społecznych wpływów. Obrona własnych pozycji jest czymś naturalnym. Po drugie, suwereniści uderzają też w ciągle żywo i powszechnie przeżywane poczucie trwałej przynależności do „Zachodu”, dla której liberalny konstytucjonalizm jest warunkiem koniecznym.

Ponieważ przedmiotem konfliktu jest sposób urządzenia wspólnoty politycznej, obie jego strony jakoś ją sobie wyobrażają i obie zmagają się z właściwymi sobie trudnościami. Liberalni konstytucjonaliści mają z pojęciem wspólnoty kłopot, bo skoro liberalny konstytucjonalizm jest przejętą z „Zachodu” formą, a nie nomos wspólnoty politycznej, to ta powinna się po prostu do formy dostosować. Dostosowanie to coś zdecydowanie słabszego niż żywe poczucie przynależności, a na to w czasach, gdy Europa i świat stały się zdecydowanie mniej stabilne i bezpieczne niż dziesięć lat temu, pojawił się wszędzie, także w Polsce, duży popyt, którego liberalni konstytucjonaliści nie są w stanie zaspokoić.

Ponadto obecne w Polsce historycznie zakorzenione sposoby artykulacji przynależności do wspólnoty były i są mieszankami trzech składników: etniczności, kultury i religii. Właściwy dla liberalnego konstytucjonalizmu wymiar republikańsko-obywatelski, pojawiający się w preambule do Konstytucji 3 maja, w okresie zaborów zanikł i nigdy się z wystarczająca mocą nie odrodził.

Dziś najbardziej radykalni liberalni konstytucjonaliści uważają, że skoro tak, to republikańsko-obywatelską wspólnotę trzeba aktem woli politycznej zainstalować, politycznie delegitymizując inne sposoby przeżywania wspólnoty; narodowo-demokratyczni suwereniści powinni zostać zamknięci w rezerwacie. To przedsięwzięcie beznadziejne, bo nikomu się nie udało ufundować swojej sprawy na nicości.

Z kolei przesłanie narodowo-demokratycznych suwerenistów ma charakter tożsamościowy, a nie polityczny: wspólnota ma chronić i kultywować swoją tożsamość, a być urządzona tak, by można było to robić efektywnie. Jednakże obrona tożsamości ma charakter defensywny: bardziej kojarzy się z „Rotą” („nie będzie Niemiec pluł nam w twarz”) niż agresywnym politycznie, trzeciomajowym z ducha „Mazurkiem Dąbrowskiego” („przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę, będziem Polakami”). Narodowo-demokratyczni suwereniści też mają swój wymarzony rezerwat dla liberalnych konstytucjonalistów, w którym trzeba zamknąć „nadzwyczajne kasty”, „zdradzieckie mordy” i „Targowicę”, by pozbawić ich możliwości osłabiania narodowej tożsamości.

Reklama
Reklama

Egzystencya polityczna

Obecnie oba obozy składają swoim zwolennikom obietnicę niemożliwą do realizacji: politycznej i moralnej anihilacji drugiej strony. Suwerenistom to nie przeszkadza, jest to cecha konstytutywna ich wyobrażenia o polskiej wspólnocie politycznej: nie ma w niej miejsca dla „Targowicy”. Gorzej jest z liberalnymi konstytucjonalistami, którzy popadają tu w sprzeczność: liberalny konstytucjonalizm ma charakter inkluzywny i przestaje być sobą, jeśli stoi za nim intencja wypchnięcia ze wspólnoty znacznej części współobywateli. Wyczuł to trafnie Donald Tusk, który w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” stwierdził, że Polacy muszą pod względem politycznym nauczyć się żyć niekiedy razem, a często obok siebie.

Doceniam technikę polityczną, konstruowanie wspólnych list, wyciąganie konsekwencji politycznych z systemu d’Hondta. Jednakże warunkiem sine qua non trwałego zwycięstwa liberalnych konstytucjonalistów i przekształcenia ich podstawowej idei z zewnętrznej formy w nomos III Rzeczypospolitej jest taka koncepcja wspólnoty politycznej, w której ich przeciwnicy będą w stanie się odnaleźć na konstytucyjnych oczywiście warunkach.

Wydaje się, że taka koncepcja w zarodku istnieje, wymaga jedynie rozwinięcia – to koncepcja wspólnoty losu i wspólnoty podstawowych celów politycznych. Nie znosi ona tożsamościowych, etnicznych, kulturowych i religijnych wyznaczników wspólnoty, ale włącza je w szerszy kontekst czysto polityczny. To „egzystencya polityczna”, o której mówi preambuła do Konstytucji 3 maja. Należy ją „cenić nad szczęśliwość osobistą” i „mimo przeszkód, które w nas namiętności sprawować mogą”.

Jeśli taka koncepcja zostanie sformułowana, przyciągnie do siebie większość obywateli, wygra z narodowo-demokratycznymi suwerenistami, gwarantując im jednocześnie równoprawne miejsce we wspólnocie politycznej, to liberalny konstytucjonalizm przekształci się z zewnętrznej formy w nomos III Rzeczypospolitej, a po PiS zostanie tylko złom żelazny, który może się przydać, jeśli się go przetopi.

Autor był marszałkiem Sejmu, jednym z liderów PiS, wicepremierem i szefem MSWiA, w czasach PRL działał w opozycji demokratycznej

Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Ukraina jeszcze daleko od pokoju. Co właściwie ustalono w Białym Domu?
Opinie polityczno - społeczne
Dagmara Jaszewska: Maks Korż i fenomen ruskiego hip-hopu, czyli rock and roll dzieje się dziś na Wschodzie
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Polacy wychodzili sobie defiladę w Święto Wojska Polskiego. Nieprawdą jest, że czci się wyłącznie porażki
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Piąta rocznica wielkich protestów. Co się dzieje na Białorusi?
Opinie polityczno - społeczne
Największe kłamstwo wyboru Karola Nawrockiego. PiS sprzedaje nową narrację
Materiał Promocyjny
Firmy coraz częściej stawiają na prestiż
Reklama
Reklama