Hall: Ponury obraz Kościoła i jego polityczne konsekwencje

Do napisania tego tekstu skłoniła mnie lektura weekendowego numeru „Gazety Wyborczej”, w którym znajduje się dwadzieścia stron poświęconych Kościołowi katolickiemu w Polsce, a właściwie jego duchowieństwu. Redakcja na pierwszej strony gazety te materiały nazwała raportem o polskim Kościele. Osobliwy to raport, który pokazuje niemal wyłącznie grzechy, przewiny i błędy kleru.

Aktualizacja: 02.10.2018 15:52 Publikacja: 02.10.2018 14:22

Hall: Ponury obraz Kościoła i jego polityczne konsekwencje

Foto: materiały prasowe/ Bartosz Mrozowski

Jakie? Hipokryzję, skrajny klerykalizm, chciwość, ale przede wszystkim pedofilię, ukrywanie związków homoseksualnych i księży z kobietami, w których rodzą się dzieci nieznające swych prawdziwych ojców. Pojawił się także zarzut – w tekście Jana Hartmana – że Kościół w Polsce stoi ponad prawem, co rzekomo ma sankcjonować „wiernopoddańczy konkordat”. Odsuwam na chwilę tę ostatnią kwestię, która wymaga osobnego omówienia.

Chcę odpowiedzieć na pytanie, czy powyżej wymienione negatywne zjawiska rzeczywiście występują w polskim Kościele. Odpowiedź jest twierdząca. Niewątpliwie w naszym Kościele są duchowni, grzeszący przeciwko szóstemu przykazaniu i dopuszczający się nadużyć seksualnych. Są hipokryci i ludzie chciwi. Musi jednak paść pytanie o skalę tych postaw i zjawisk. Teksty zgromadzone w „raporcie” sugerują, że jest ona bardzo duża, a może nawet ogromna, chociaż nie przytaczają dowodów na poparcie tej tezy. Na podstawie mojej znajomości duchowieństwa uważam, że opisywane zjawiska mają niewielki zasięg, chociaż ze zrozumieniem odnoszę się do poglądu, że każdy przypadek powodujący społeczne zgorszenie, a zwłaszcza przestępstwo popełnione przez osobę duchowną, powinien być napiętnowany, a w przypadku przestępstwa także osądzony i ukarany. Gdybym z własnego doświadczenia miał wskazać przywary, które znacznie częściej występują u księży niż wykroczenia przeciwko siódmemu przykazaniu, to wymieniłbym urzędniczą rutynę, konformizm w stosunku do przełożonych, a także wystawny tryb życia części księży.

Jak jednak poważnie mówić o raporcie o stanie Kościoła, w którym nie ma ani słowa o jego wielkiej działalności społecznej, w tym charytatywnej, o dokonaniach ludzi Kościoła w dziedzinie kultury, nauki i działalności wychowawczo-edukacyjnej? Jak można nie wspomnieć o licznych księżach, którzy stali się autorytetami w skali kraju, i – o znacznie liczniejszych – pełniących rolę lokalnych i środowiskowych autorytetów? Takiego autorytetu nie można zbudować, a zwłaszcza utrzymać, wyłącznie ze względu na sprawowany urząd i pozycję zajmowaną w kurii biskupiej. Buduje się go, dając świadectwo własnego życia.

Obraz, w którym w kościele dostrzega się tylko ciemne strony i patologie, a nie widzi się dobra, a nawet prozaicznej, szarej rzeczywistości, nie jest raportem, ale aktem oskarżenia. Co z niego wynika? „Konstruktywne” wnioski znajduję w dwóch tekstach: w komentarzu Aleksandry Klich i obszernym tekście profesora Jana Hartmana. Komentarz pisany jest – tak mam prawo wnioskować – przez osobę zapewne pozostającą w Kościele, a już na pewno o religijnej wrażliwości, ale oburzoną rozchodzeniem się polskiego duchowieństwa z przesłaniem Ewangelii. Autorka zaleca więc terapię wstrząsową: „Puste kościoły, religia wyprowadzona ze szkół i wypowiedzenie konkordatu nie byłoby nieszczęściem. Przeciwnie, mogą stać się w końcu przesileniem.”

Jan Hartman ma inne poglądy. Jest ateistą i nie kryje niechęci do Kościoła, który uważa za siłę wsteczną: w przeszłości i obecnie. Jednak jego pomysł mieści się w wizji pani redaktor Klich: Hartman chce wypowiedzenia przez Polskę konkordatu zawartego przez Polskę ze Stolicą Apostolską w 1998 roku. Widzi w konkordacie wiernopoddańczy akt poniżający Polskę i Polaków, a w jego wypowiedzeniu przez nasze państwo, sposób na wyjście Polski ze średniowiecza. Nie będę polemizował z karykaturalną wizją konkordatu przedstawioną przez profesora Hartmana. Chcę tylko przypomnieć, że konkordat został podpisany 28 lipca 1993 roku, gdy trwał jeszcze rząd Hanny Suchockiej – polityka Unii Demokratycznej, a ministrem spraw zagranicznych był Krzysztof Skubiszewski, słusznie uważany za jednego z „ojców założycieli” III Rzeczpospolitej. Z pewnością nie byli to politycy skłonni do upokarzania własnego państwa i oddania go w niewolę Watykanu. Konkordat należy do dorobku III Rzeczpospolitej. Nie musimy się go wstydzić, ani lekkomyślnie niszczyć.

Trudno nie zastanowić się nad politycznymi konsekwencjami propozycji redaktor Klich i profesora Hartmana, jakie nastąpiłyby, gdyby obecna opozycja polityczna skorzystała z ich propozycji. Dla mnie są one oczywiste. Najważniejszym byłoby dodanie do obecnego głębokiego podziału politycznego w naszym kraju klimatu wojny religijnej. Rzeczywiście tylko tego nam jeszcze trzeba! Musiałoby nastąpić umocnienie związków znacznej części duchowieństwa z PiS-em i utrata przez opozycję szans na poparcie ze strony kolejnych grup wyborców należących do kościoła. Bez wątpienia pogorszyłyby się stosunki Polski ze Stolicą Apostolską. Biorąc pod uwagę obecny układ sił politycznych w Polsce, przyjęcie przez obecną opozycję strategii usuwania kościoła z przestrzeni publicznej byłoby działaniem samobójczym, powtórzeniem drogi niesławnej pamięci Janusza Palikota, chociaż obecnie nastroje wrogości i niechęci do kościoła są silniejsze niż w czasach, gdy ten polityk budował swą karierę na tych nastrojach.

Ważnego zagadnienia relacji między kościołem, a państwem nie można sprowadzać w żadnym wypadku jedynie do perspektywy najbliższych wyborów. Jest dla mnie oczywiste, że oczekiwanie, że Episkopat, poszczególni biskupi i księża nie będą zabierać głosu w sprawach dotyczących sfery politycznej jest nierealne, a nawet niewskazane. Duchowni są także obywatelami i nikt rozsądny nie powinien kwestionować ich prawa do formułowania opinii dotyczących życia publicznego. Te opinie jednak podlegają ocenie. Niemała część polskich katolików jest zgorszona, gdy kościoły stają się miejscem agitacji na rzecz polityków partii obecnie rządzącej w naszym kraju, chociaż innym to się podoba. Moim zdaniem rekomendowanie przez kościół określonej partii, czy jej polityków zawsze związane jest z ryzykiem zgorszenia części wiernych, którzy mają różne poglądy polityczne i z ryzykiem dokonania błędnego wyboru.

Rozumiem przyczyny, dla których znaczna część biskupów i księży sympatyzuje z PiS-em. Partia ta okazuje ostentacyjny szacunek kościołowi, deklaruje wierność jego nauczaniu i pod jej rządami nie grozi mu wprowadzenie w Polsce modelu wrogiego rozdziału państwa i kościoła. Ale nawet ci duchowni nie powinni lekceważyć negatywnych aspektów polityki tej partii dla wspólnoty narodowej i państwa. Dwa uważam za najważniejsze i wprost dotyczące misji kościoła. Pierwszym jest dzielenie narodu, przeciwstawianie „Polski patriotów” Polakom „gorszego sortu”, organizowanie kampanii przeciwko „elitom” i wybranym grupom społecznym ( ostatnio przeciwko sędziom). Powinno to budzić sprzeciw kościoła, gdyż obraca Polaków przeciwko sobie. Drugim jest lekceważenie konstytucji i prawa przez rządzących, przy wprowadzaniu zmian ustrojowych, które nie tylko ograniczają wolność obywateli, ale w wielu przypadkach uderzają wprost w ich godność, zmuszając do zachowań niegodnych z ich przekonaniami.

Tam gdzie chodzi o godność osoby ludzkiej kościół nie powinien milczeć. W tych sprawach zabierają głos niektórzy księża i niektórzy hierarchowie, tacy jak prymas Polski arcybiskup Wojciech Polak, który jednoznacznie wypowiedział się, zwracając uwagę na konieczność poszanowania konstytucji, ale brakuje głosu Konferencji Episkopatu Polski.

Wiem, że o taki głos nie jest łatwo w sytuacji zróżnicowania poglądów w Episkopacie w ocenie kwestii politycznych. Nie zmienia to jednak faktu, że tego wspólnego głosu brakuje, a jest on potrzebny.

Jakie? Hipokryzję, skrajny klerykalizm, chciwość, ale przede wszystkim pedofilię, ukrywanie związków homoseksualnych i księży z kobietami, w których rodzą się dzieci nieznające swych prawdziwych ojców. Pojawił się także zarzut – w tekście Jana Hartmana – że Kościół w Polsce stoi ponad prawem, co rzekomo ma sankcjonować „wiernopoddańczy konkordat”. Odsuwam na chwilę tę ostatnią kwestię, która wymaga osobnego omówienia.

Chcę odpowiedzieć na pytanie, czy powyżej wymienione negatywne zjawiska rzeczywiście występują w polskim Kościele. Odpowiedź jest twierdząca. Niewątpliwie w naszym Kościele są duchowni, grzeszący przeciwko szóstemu przykazaniu i dopuszczający się nadużyć seksualnych. Są hipokryci i ludzie chciwi. Musi jednak paść pytanie o skalę tych postaw i zjawisk. Teksty zgromadzone w „raporcie” sugerują, że jest ona bardzo duża, a może nawet ogromna, chociaż nie przytaczają dowodów na poparcie tej tezy. Na podstawie mojej znajomości duchowieństwa uważam, że opisywane zjawiska mają niewielki zasięg, chociaż ze zrozumieniem odnoszę się do poglądu, że każdy przypadek powodujący społeczne zgorszenie, a zwłaszcza przestępstwo popełnione przez osobę duchowną, powinien być napiętnowany, a w przypadku przestępstwa także osądzony i ukarany. Gdybym z własnego doświadczenia miał wskazać przywary, które znacznie częściej występują u księży niż wykroczenia przeciwko siódmemu przykazaniu, to wymieniłbym urzędniczą rutynę, konformizm w stosunku do przełożonych, a także wystawny tryb życia części księży.

Opinie polityczno - społeczne
Przemysław Prekiel: PiS znowu wygra? Od Donalda Tuska i sił proeuropejskich należy wymagać więcej
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Nowy wielkomiejski fetysz. Jak „Chłopki” stały się modnym gadżetem
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Czarnecki: Z list KO i PiS bije bolesna prawda o Parlamencie Europejskim
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Haszczyński: Bombowe groźby Joe Bidena. Dlaczego USA zmieniają podejście do Izraela?
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Warzecha: Kto nie z nami, ten z Putinem? Radosław Sikorski sięga po populizm i demagogię