Koszty obniżenia wieku emerytalnego nie będą na początku wysokie. Dodatkowe miliardy złotych, jakie przyjdzie zapłacić w przyszłym roku, zostaną prawdopodobnie sfinansowane ze środków pochodzących z likwidacji OFE. Przedstawiony już w połowie zeszłego roku pomysł zakłada, że 25 proc. z ponad 150 mld zł, jakie pozostało na kontach w OFE, ma trafić do Funduszu Rezerwy Demograficznej. A to z niego są finansowane niedobory w ZUS. Wszystko wskazuje na to, że taktyka obecnego rządu zakłada kurs na przetrwanie do najbliższych wyborów parlamentarnych.
Problem w tym, że prognoza przygotowana przez ZUS wskazuje, że najwyższe koszty związane z obniżką wieku emerytalnego budżet odczuje dopiero w latach 2020–2022. Nawet w pośrednim scenariuszu ZUS zakłada, że deficyt wzrośnie do prawie 65 mld zł, czyli będzie wyższy o 10 mld zł od obecnego. Jeszcze gorzej jest w pesymistycznym scenariuszu. Tu brakuje 85 mld zł.
Czas na zmiany
Zdaniem przedsiębiorców największymi beneficjentami obniżonego wieku emerytalnego są kobiety, które żyją długo – średnio ponad 81,6 roku, a na emeryturę po 1 października 2017 r. będą mogły przechodzić już w wieku 60 lat. To w tej grupie trzeba szukać oszczędności.
– Wyjściem z sytuacji jest powrót do wyrównania wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn na poziomie 66 lat – wskazuje Jeremi Mordasewicz, ekspert Konfederacji Lewiatan, członek rady nadzorczej ZUS. – Ciągłe dopłacanie przez państwo do niezrównoważonego systemu świadczeń powoduje, że cierpią na tym inwestycje w gospodarkę.
Mordasewicz krytykuje dotychczasowe pomysły rządu. Jego zdaniem na premii w wysokości 5 tys. zł rocznie za dłuższą pracę, jaką zaproponował ostatnio wicepremier Morawiecki, skorzystają głównie osoby z wyższym wykształceniem, mieszkające w większych miastach. Oni i tak pracują już dłużej, nie trzeba ich do tego dodatkowo zachęcać.