Grabowski: Z daleka od euro

Przyjęcie przez Polskę europejskiej waluty oznaczałaby dla naszego kraju ekonomiczne i polityczne uzależnienie od Niemiec – twierdzi Dariusz Maciej Grabowski, ekonomista i były europoseł Ligi Polskich Rodzin.

Aktualizacja: 11.05.2017 22:18 Publikacja: 10.05.2017 19:16

Przy pomocy strefy euro Niemcy chcą wpływać na gospodarkę całego kontynentu.

Przy pomocy strefy euro Niemcy chcą wpływać na gospodarkę całego kontynentu.

Foto: NurPhoto/AFP, Artur Widak

Odpowiedź na pytanie o przyszłość strefy euro ma decydujący wpływ na przyszłość Unii Europejskiej w nadchodzących dziesięcioleciach. Czas poprzedzający wprowadzenie euro można podzielić na dwa okresy – lata 1979–1992 i 1992–1999. W roku 1979 wprowadzono w krajach aspirujących do posiadania wspólnej waluty mechanizm zwany wężem walutowym, który zobowiązywał do ograniczenia wahań kursu własnej waluty w stosunku do jednostki rozliczeniowej ECU (European Currency Unit) o około 2,5 proc.

Czas przeszły dokonany

W roku 1990 do węża walutowego przystąpiła Wielka Brytania. W 1992 roku konieczna okazała się korekta jego współczynników. Zwiększono kurs marki o 3,5 proc. i zdewaluowano lira o 3,5 proc. Działania te były nieskuteczne i w roku 1993 Włochy i Wielka Brytania wystąpiły ze strefy ERM (Exchange Rate Mechanism). Do roku 1995 lir i funt brytyjski zostały zdewaluowane w stosunku do ECU o około 30 proc.

Lata 1992–1999 to w efekcie dewaluacji lira czas gwałtownego przyspieszenia w eksporcie Włoch. W ostatniej dekadzie XX wieku udział Niemiec w światowym eksporcie produktów przemysłowych spadł o kilkanaście procent. Można sobie wyobrazić, co stałoby się z gospodarką niemiecką, gdyby nie wykorzystała ona „amortyzatora" w postaci zwielokrotnionego eksportu do byłych państw komunistycznych.

Uznanie euro za narzędzie umożliwiające skrępowanie i poddanie kontroli gospodarki niemieckiej spotkało się z przychylnością samych Niemców. Uznali, że wprowadzenie wspólnej waluty wprawdzie ograniczy im swobodę manewru, ale jeszcze bardziej utrudni życie Włochom, Hiszpanom czy Portugalczykom. Mieli rację. Obrazowo rzecz ujmując, Francuzi po wprowadzeniu euro chwycili za lejce, a Niemcy dostały bat.

Wprowadzenie wspólnej waluty uświadomiło Niemcom, że należy poprawić konkurencyjność gospodarki. Powinna ona szybko podnosić średnią wydajność pracy i zahamować wzrost kosztów robocizny. Reforma podjęta w latach 2003–2005 nazywana bywa, od nazwiska jej twórcy, reformą Petera Hartza.

W jej efekcie koszty pracy w Grecji, Hiszpanii, Portugalii, we Włoszech w latach 1998–2011 w stosunku do Niemiec wzrosły od 20 do 50 proc. Ograniczenie tempa wzrostu funduszu płac w Niemczech było możliwe dzięki „wypchnięciu" do sąsiadów ze wschodu, w tym Polski, faz produkcyjnych, które wymagały dużego udziału robocizny.

Czas przyszły dokonany

Obecnie posiadamy już dane, które wpłyną na przyszłe procesy ekonomiczne, społeczne i polityczne. Tą informacją jest prognoza demograficzna dla Europy do roku 2050.

Podczas gdy na świecie przybędzie około 2,5 miliarda ludzi, ludność USA osiągnie 400 milionów dzięki przyrostowi o około 90 milionów, populacja Europy zmniejszy się o około 30 milionów, zaś w krajach samej UE (licząc z Wielką Brytanią) nie ulegnie zmianie, utrzymując się na poziomie około 500 milionów.

W dziesięciu postkomunistycznych krajach Europy ubędzie około 50 milionów ludzi. W Polsce będzie to około 4–6 milionów. Szczególnie ważny jest spadek liczby ludności w Niemczech o 10–12 milionów. Kto dożyje tego okresu, będzie świadkiem zapaści demograficznej za naszą zachodnią granicą.

Zjawiskiem, którego siła narasta, jest wzrost udziału ludności w wieku poprodukcyjnym i jednocześnie spadek udziału w wieku produkcyjnym. Do roku 2050 liczba pracujących w Niemczech spadnie o ponad 20 proc. i osiągnie 40 milionów. W całej UE udział ludności w wieku powyżej 66 lat wzrośnie do 28 proc. społeczeństwa, a w wieku produkcyjnym – do około 50 proc.

Niemcy muszą podjąć wielokierunkowe działania pronatalistyczne. Otrzymają one priorytet w wymiarze ekonomicznym, społecznym i kulturowym, wymuszą wzrost wydatków budżetowych oraz ulgi i przywileje dla rodzin z dziećmi. Jeśli przyjąć, że Niemcy pójdą śladami państw skandynawskich, to wydatki na politykę prokreacyjną podwoją się w najbliższych latach do poziomu 3–4 proc. PKB.

Ilość ludzi w wieku poprodukcyjnym spowoduje dodatkowy wzrost kosztów polityki społecznej. Jeśli przyjąć, że emerytura stanowi 30 do 70 proc. średniej płacy, to wzrost udziału ludności w wieku poprodukcyjnym przełożyć się może na spadek globalnego popytu konsumpcyjnego. Nastąpi też zmiana struktury tego popytu. Emeryci będą o wiele więcej wydawać na zdrowie, opiekę i usługi niż na żywność, odzież i dobra konsumpcyjne trwałego użytku.

Niemcy dokonają wyboru branż gospodarki, w których perspektywy wzrostu eksportu są największe. Skoncentrują inwestycje na badaniach naukowych w tych działach, które rokują najszybszy postęp techniczny, gdyż na nim zarabia się najwięcej. „Wyeksportują" jednocześnie produkcję pracochłonną, ekologicznie brudną i o niższej dochodowości do sąsiadów, w tym także do Polski.

Niemcy, podobnie jak to miało miejsce w latach 1990–2010, będą starały się narzucić krajom Europy Środkowo-Wschodniej „nowy, międzynarodowy podział pracy". Będzie on korzystny dla Niemiec, a jednocześnie wiążący i uzależniający sąsiadów od gospodarki tego kraju. Przykładem potwierdzającym tę tezę jest rosnący eksport polskich produktów pochodzenia rolniczego do Niemiec. Należy pamiętać, że produkcja oparta na surowcach pochodzenia rolniczego odznacza się z reguły wyższą pracochłonnością, niższym tempem wzrostu wydajności pracy i wolniejszym postępem technicznym. Jest też ograniczona rozmiarami popytu, który przy spadku ludności (w Niemczech) może maleć.

Niemcy, potrzebując pieniędzy na politykę socjalną i modernizację przemysłu, muszą ograniczyć wpłaty do budżetu UE i związać mocniej ze sobą te państwa Unii, które ze względów ekonomicznych i politycznych uznają za ważne, osłabiając jednocześnie relacje z pozostałymi. Jesteśmy w przededniu powstania trzech grup państw członków UE. Do pierwszej obok Niemiec zaliczać będą się Francja, Holandia, Belgia i Austria. Do drugiej pozostałe należące do strefy euro, jak Włochy, Hiszpania, Portugalia i Grecja. Zaś do trzeciej zaliczyć należy państwa nienależące do strefy euro. Bez względu na to, czy dany kraj będzie posiadał euro, musi się liczyć z poważnym spadkiem dopłat i pomocy finansowej w ramach UE po roku 2020.

Jednocześnie Niemcy jako globalny eksporter od lat dokonują przeorientowania swojego handlu zagranicznego. W ciągu ostatnich 15 lat udział państw strefy euro w obrotach handlowych z Niemcami spadł o około 20 proc. Dla przykładu – udział Polski w obrotach z Niemcami w tym czasie się podwoił i wynosi dziś 4,5 proc.

Wchodzić czy nie wchodzić?

Jedno ze stanowisk w kwestii przyjęcia europejskiej waluty sprowadza całą sprawę do jej aspektu politycznego. Należy to zrobić, by „ostatecznie zakotwiczyć Polskę w UE". Autorem tego zdania jest Aleksander Kwaśniewski. Tymczasem wejście Polski do strefy euro w najbliższym czasie „zakotwiczyłoby" nas u boku Niemiec jako pomocnika w realizacji ich celów społecznych, politycznych i ekonomicznych. Na jakie to kwestie ważne dla Polski moglibyśmy wywierać większy, a przede wszystkim, decydujący wpływ? Ściśle rzecz ujmując, na żadne.

Poczynając od kwestii finansowo-budżetowych, poprzez imigracyjne, a na polityce zagranicznej UE skończywszy. Podział stanowisk, sposób procedowania w Europejskim Banku Centralnym, w instytucjach rozstrzygających o losach euro został już dokonany, a wpływy rozdzielono między Niemców i Francuzów.

Czy obecność w „Unii pierwszej prędkości" jest dla Polski przywilejem i obowiązkiem? Dane za lata 1998–2015 pokazują, że średnie tempo wzrostu PKB w krajach strefy euro wynosiło 1,3 proc. rocznie, tyle samo co w Niemczech. Przyjęcie przez Polskę euro przesądziłoby o tempie wzrostu polskiej gospodarki, które nie mogłoby znacząco różnić się od pozostałych państw strefy. Taka dynamika gospodarcza to dla Polski wyrok.

W wymiarze ekonomicznym Polska uzależniałaby się coraz bardziej od niemieckiego przemysłu, systemu kredytowania i finansowania przedsiębiorstw i inwestycji. Już wybór kursu wymiany złotego na euro wydaje się decyzją niemogącą pogodzić punktów widzenia polskich przedsiębiorców, eksporterów i konsumentów. Dla konsumenta pożądany byłby kurs zbliżony do parytetu siły nabywczej – to około 2 zł za euro. Taki kurs oznaczałby klęskę bez mała wszystkich polskich eksporterów.

Profesor Kołodko proponuje kurs między 3,8 a 4 zł za 1 euro. W dłuższym horyzoncie czasowym jest on mało atrakcyjny dla eksporterów, gdyż liczyć się należy ze wzrostem płac. Przełożyłoby się to na wzrost kosztów produkcji i pogorszenie konkurencyjności przedsiębiorstw. Kurs zbliżony do 5 zł jest trudny do zaakceptowania dla większości obywateli, gdyż ich płace i dochody nie przekraczałyby wtedy 300 euro miesięcznie.

Szczególny argument w sporze o przystąpienie Polski do strefy euro przedstawił Jarosław Kaczyński. Stwierdził, że o sprawie warto będzie rozmawiać, gdy rozwój Polski osiągnie 85 proc. poziomu rozwoju Niemiec. Przecieram oczy i nie mogę się nadziwić. Jeśli Polska zdobyłaby się na mądrą strategię gospodarczą i własnym wysiłkiem nadrobiła ogromny dystans dzielący ją od Niemiec, to po co miałaby przyjmować euro, czyli walutę kraju, który rozwija się wolniej i ma własne problemy? Gdy jedzie się szybko, czemu zwalniać i doczepiać pojazd do wlokącego się wehikułu, którym kieruje ktoś inny?

Niemcy wchodzą w długi okres wzrostu kosztów polityki społecznej oraz wynikające stąd poważne zmiany w strukturze gospodarki. Do realizacji swych celów wykorzystają uprzywilejowaną pozycję i możliwość wpływania poprzez narzędzie, jakim jest euro, na gospodarkę kontynentu. Ułatwi im to ten, kto jako słaby partner już należy bądź za chwilę wstąpi do strefy euro.

Zwolennikom przyjęcia przez Polskę europejskiej waluty dedykuję sentencję Aleksandra Fredry: „Nie pomoże i męstwo, gdy przezorność mała. Samobójcze skłonności Polska ma i miała".

Autor jest absolwentem Wydziału Nauk Ekonomicznych UW. W latach 2004–2009 był posłem do Parlamentu Europejskiego z ramienia Ligi Polskich Rodzin.

Odpowiedź na pytanie o przyszłość strefy euro ma decydujący wpływ na przyszłość Unii Europejskiej w nadchodzących dziesięcioleciach. Czas poprzedzający wprowadzenie euro można podzielić na dwa okresy – lata 1979–1992 i 1992–1999. W roku 1979 wprowadzono w krajach aspirujących do posiadania wspólnej waluty mechanizm zwany wężem walutowym, który zobowiązywał do ograniczenia wahań kursu własnej waluty w stosunku do jednostki rozliczeniowej ECU (European Currency Unit) o około 2,5 proc.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Publicystyka
Wybory samorządowe to najważniejszy sprawdzian dla Trzeciej Drogi
Publicystyka
Marek Migalski: Suwerenna Polska samodzielnie do europarlamentu?
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: Zamach pod Moskwą otwiera nowy, decydujący etap wojny
Publicystyka
Bogusław Chrabota: Donalda Tuska na 100 dni rządu łatwo krytykować, ale lepiej patrzeć w przyszłość
Publicystyka
Estera Flieger: PiS choćby i z Orbánem ściskającym Putina, byle przeciw Brukseli