– Drodzy, najważniejsze w takiej sytuacji jest unikanie paniki – zwrócił się do rodziców moskiewskich uczniów zastępca szefa stołecznego departamentu szkolnictwa Anton Molew.

Nagranie władze opublikowały na YouTube, w inny sposób trudno bowiem dotrzeć do ogromnej liczby zainteresowanych. Tylko 19 grudnia w Moskwie ewakuowano 150–170 tys. dzieci z przedszkoli i szkół.

Od początku grudnia w stolicy ewakuowano ok. 700 tys. osób z lotnisk, sądów, centrów handlowych, stacji metra, dworców i różnego rodzaju urzędów po otrzymaniu informacji o podłożeniu bomb – telefonicznie lub e-mailami. Alarm ogłaszano w budynku Sądu Najwyższego, na lotnisku Szeremietiewo, a nawet w Akademii FSB, czyli kontrwywiadu. Pechowe Szeremietiewo (ale też lotnisko Domodiedowo) w ciągu tygodnia otrzymało pięć informacji o bombach. Prezenterka telewizyjna Tutta Larsen poskarżyła się, że w ciągu tygodnia jej dzieci czterokrotnie ewakuowano z przedszkola. Ale rekordzistą jest stojąca w centrum stolicy Świątynia Chrystusa Zbawiciela, która ewakuowano siedem razy. Studenci moskiewskiego uniwersytetu skarżą się, że informacje o bombach na ich uczelni pojawiają się zazwyczaj w piątek po południu.

Nigdzie nie znaleziono bomb, a władze nawet nie podają, czy są jacyś podejrzani w tych sprawach. Tak jak i poza stolicą, gdzie telefoniczny terroryzm dokuczył szczególnie mieszkańcom Dalekiego Wschodu. Ale tam odnotowano pierwszą ofiarę śmiertelną. Jednak nie od bomby (której nie było), ale przez zawał serca. W szkole w Birobidżanie zmarła opiekująca się dziećmi 73-letnia nauczycielka.

Od wiosny aresztowano w Rosji pięciu „telefonicznych terrorystów", ale to nie powstrzymało naśladowców. Służby skarżą się, że używający telefonii internetowej i tzw. serwerów anonimizujących. sprawcy są praktycznie niewykrywalni.