Wybory do Izby Reprezentantów (niższa izba białoruskiego parlamentu) odbędą się 17 listopada, ale Białorusini do urn ruszyli już we wtorek. Wtedy rozpoczęło się tzw. głosowanie przedterminowe, które od lat budzi kontrowersje.
Działacze kampanii społecznej „Obrońcy praw człowieka na rzecz wolnych wyborów" po pierwszym dniu głosowania alarmowali, że w niektórych stołecznych lokalach wyborczych odnotowano nawet dziesięciokrotne zawyżenie liczby głosujących. Wszystko po to, by władze w Mińsku po raz kolejny mogły ogłosić wysoką frekwencję. W wyborach parlamentarnych w latach 2008, 2012 i 2016 wynosiła ona 74 proc. Niezmienne na Białorusi jest również to, że to władze delegują 99 proc. członków do ponad 5,8 tys. komisji wyborczych w kraju.
Do parlamentu nie przedostają się przypadkowi ludzie. Trafiają tam przeważnie wysokiej rangi urzędnicy, dyrektorzy państwowych przedsiębiorstw, szpitali i profesorzy uczelni. Obecni są też emerytowani funkcjonariusze MSW i służb bezpieczeństwa. Nie ma tam jedynie przedstawicieli demokratycznej opozycji, choć podczas poprzednich wyborów władze Białorusi zrobiły wyjątek. W 2016 r. do parlamentu weszła Alena Anisim, szefowa niezależnego Stowarzyszenia Języka Białoruskiego im. Franciszka Skaryny, oraz przedstawicielka opozycyjnej Zjednoczonej Partii Obywatelskiej Hanna Konopacka. Swoją działalnością nie zaburzyły ciszy w białoruskim parlamencie, a podczas tegorocznych wyborów zostały wyeliminowane już na etapie zbierania podpisów. Obrońcy praw człowieka alarmują, że już 11 opozycyjnych kandydatów, którym udało się wystartować w wyborach, pozbawiono rejestracji. W większości przypadków z powodu „niesankcjonowanego spotkania z wyborcami".
– Parlament wykonuje jedynie funkcję biura rejestracji inicjatyw Aleksandra Łukaszenki. Na Białorusi nie ma parlamentu i nie ma wolnych wyborów – mówi „Rzeczpospolitej" Iryna Halip, znana dziennikarka opozycyjna. Startowała z ramienia ruchu opozycyjnego Europejska Białoruś, ale nie została dopuszczona do wyborów. Powód: niepoprawnie zebrane podpisy.
Halip twierdzi, że uczestniczy w tej kampanii tylko po to, by przy okazji wyborów „przywrócić na ulicach biało-czerwono-białe flagi". To flaga utworzonej w marcu 1918 r. i zlikwidowanej przez bolszewików Białoruskiej Republiki Ludowej. Została flagą państwową kraju po upadku Związku Radzieckiego w 1991 r. Rok po wygranych w 1994 r. wyborach prezydenckich Aleksander Łukaszenko zastąpił tę flagę lekko zmodyfikowaną flagą Białoruskiej SRR. Następnie w 1996 r. rozpędził Radę Najwyższą, wtedy też ze swojego gabinetu został wyrzucony szef Centralnej Komisji Wyborczej Wiktor Hanczar (został porwany i zaginął w 1999 r.). Od tamtej pory Zachód nie uznał żadnych wyborów na Białorusi za demokratyczne i sprawiedliwe.