Evo Morales: O jedną kadencję za dużo

W trzecim tygodniu rozruchów najdłużej urzędujący prezydent Ameryki Łacińskiej Evo Morales ucieka z kraju, jego stronnicy chronią się w meksykańskiej ambasadzie.

Aktualizacja: 11.11.2019 19:54 Publikacja: 11.11.2019 17:59

Evo Morales: O jedną kadencję za dużo

Foto: AFP

– Prosimy pana prezydenta, by zrezygnował ze swych pełnomocnictw – zwrócił się wcześniej grzecznie do szefa państwa pełniący obowiązki dowódcy boliwijskiej armii generał Williams Kaliman Romero.

Po 14 latach rządów Morales odleciał w niedzielę ze swej rezydencji w rodzinnej Cochabamba, znajdującej się w centralnej części kraju. Według miejscowych mediów przed odlotem pilot prosił władze sąsiedniej Argentyny o zgodę na lądowanie, ale Buenos Aires odmówiło. Nie uchroniło to Argentyny od kłopotów, bowiem w stolicy kraju doszło do manifestacji miejscowych Boliwijczyków zarówno popierających Moralesa, jak i sprzeciwiających się jemu.

Kilka godzin po wyjeździe szefa państwa manifestanci zdemolowali jego rezydencję w Cochabamba. Generał Kaliman poinformował, że „boliwijskie siły zbrojne przeprowadziły lotnicze i naziemne operacje dla neutralizacji zbrojnych grup, działających bezprawnie", ale nie wiadomo, kto padł ofiarą tych działań.

Indianin z plemienia Ajmara, prezydent Morales, był w Ameryce Łacińskiej symbolem emancypacji rodowitych mieszkańców kontynentu. Pochodził z biednej rodziny z prowincji Cochabamba – spośród sześciorga jego rodzeństwa czworo zmarło z głodu w dzieciństwie. W rejonie, w którym się urodził jeszcze na początku lat 90. nikt nie miał elektryczności, a jedynie 2,5 proc. mieszkańców miało bieżącą wodę i kanalizację.

W młodości uprawiał kokę – tradycyjne zajęcie Indian z Boliwii, szybko wchodząc w konflikt z miejscowym establishmentem, który wspierał amerykańską politykę likwidacji tych upraw. W rezultacie energiczny Indianin stał się politycznym wyrazicielem interesów wszystkich boliwijskich chłopów, a w 2002 roku po raz pierwszy stanął do wyborów prezydenckich. Zaskoczył wszystkich, startując z poparciem 4 proc. wyborców i mimo to zajmując drugie miejsce z pięciokrotnie większą ilością głosów. Po wyborach Morales złośliwie dziękował ówczesnemu ambasadorowi USA w La Paz za ostre ataki propagandowe, w których dyplomata nazywał Indianina „kryminalistą".

– Pomogło to przebudzić świadomość ludzi – mówił przyszły prezydent.

W 2005 roku został w końcu szefem państwa i na tym stanowisku utrzymał się – prawem i lewem – do chwili swej ucieczki. Konstytucja kraju zabraniała zajmowania dwóch kadencji z rzędu, ale zmieniono to w referendum w 2009 roku. Ze względu na politykę likwidacji ubóstwa i ograniczania wpływu zagranicznych korporacji – głównie z USA (znacjonalizowano np. wydobycie gazu) Morales cieszył się ogromnym poparciem. Ale siedem lat później przegrał jednak referendum o jeszcze jedną swą kadencję.

Nie zważając na to, ogłosił, że będzie kandydował, a Trybunał Konstytucyjny uznał zawarte w konstytucji ograniczenie ilości kadencji za sprzeczne z konstytucją. Schyłek rządów Moralesa to błyskawicznie narastające tendencje autorytarne (cenzura mediów, a nawet powołanie rządowego Głównego Dyrektoriatu do zwalczania przeciwników prezydenta w sieciach społecznościowych).

Rozruchy w wielu miastach wybuchły 20 października, po wyborach prezydenckich w których jednak startował i w dodatku ogłosił się ich zwycięzcą, nim opublikowano oficjalne wyniki. A te gdy już się pojawiły, potwierdziły że wygrał – co wywołało jeszcze większe oburzenie w kraju, ale też protesty za granicą (m.in. Organizacji Państw Amerykańskich).

Punktem przełomowym wielotygodniowych rozruchów była niedziela, gdy część policjantów przeszła na stronę manifestantów. W obliczu rozpadu struktur państwowych interweniowała armia, domagając się ustąpienia Moralesa. – Nigdy nie zapomnę tego unikalnego dnia, koniec tyranii! – przywitał decyzję prezydenta przywódca prawicowej opozycji, ale też były prezydent Carlos Mesa.

Jednak Morales nazwał protesty „wspartym z zagranicy zamachem stanu". Podobnie ocienił wydarzenia lider Wenezueli Nicolas Maduro, ale też Meksyk, Argentyna oraz ... Rosja.

– Prosimy pana prezydenta, by zrezygnował ze swych pełnomocnictw – zwrócił się wcześniej grzecznie do szefa państwa pełniący obowiązki dowódcy boliwijskiej armii generał Williams Kaliman Romero.

Po 14 latach rządów Morales odleciał w niedzielę ze swej rezydencji w rodzinnej Cochabamba, znajdującej się w centralnej części kraju. Według miejscowych mediów przed odlotem pilot prosił władze sąsiedniej Argentyny o zgodę na lądowanie, ale Buenos Aires odmówiło. Nie uchroniło to Argentyny od kłopotów, bowiem w stolicy kraju doszło do manifestacji miejscowych Boliwijczyków zarówno popierających Moralesa, jak i sprzeciwiających się jemu.

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
Wybory do PE. Cezary Tomczyk mówi, że KO chce wygrać z Niemcami
Polityka
Europoseł PiS mówi, że "to jest już inna UE". Czy Polska powinna ją opuścić?
Polityka
Sondaż: Nowy lider rankingu zaufania. Rośnie nieufność wobec Szymona Hołowni
Polityka
Donald Tusk chory, ma zapalenie płuc. I wskazuje datę rekonstrukcji rządu
Polityka
Exposé Radosława Sikorskiego w Sejmie. Szef MSZ: Znaki na niebie i ziemi zwiastują nadzwyczajne wydarzenia