Na próbie obniżenia bezrobocia polegli wszyscy poprzednicy Emmanuela Macrona od Valery'ego Giscarda d'Estaing, który był prezydentem cztery dekady temu. Bo też Francja ostatni raz miała w miarę niewielką liczbę osób bez pracy przed kryzysem spowodowanym zwyżką cen ropy w latach 70. Dziś, jak podaje Eurostat, bezrobocie jest we Francji (9,6 proc.) dokładnie dwa razy wyższe niż w Polsce (4,8 proc.). To 6 milionów osób, które albo w ogóle nie mają pracy, albo muszą pracować tylko na część etatu. To jedna z głównych przyczyn, dla których kraj rozwija się od dawna niemrawo: w II kw. tego roku, mimo dobrej koniunktury w całej Europy, PKB rosło w ujęciu rocznym o 1,8 proc. wobec 4,4 proc. w Polsce.
Macron postanowił, że nie skończy jak poprzedni prezydenci: zabrał się z impetem do reformy kodeksu pracy. Po trzech miesiącach konsultacji, we wtorek, rząd rozpoczął ostateczną fazę rozmów ze związkami zawodowymi i organizacją przedsiębiorców Modef o projekcie zmian. Ich ostateczna wersja zostanie opublikowana 31 sierpnia, a już 25 września wejdzie w życie w formie rozporządzenia z mocą ustawy. Parlament będzie musiał to później zatwierdzić, ale to formalność, bo partia Macrona, La Republique en Marche!, ma większość.
Nie ulega wątpliwości: na tak duże zmiany na rynku pracy nie zdecydował się do tej pory żaden przywódca V Republiki. Przeciwnie, zmiany zawsze rozbudowywały przywileje socjalne, jak słynny 35-godzinny tydzień pracy wprowadzony w 2002 r. przez socjalistyczny rząd Lionela Jospina.
Referendum w firmie
Teraz kierunek jest zdecydowanie odwrotny. Chodzi o ułatwienie zwolnienia pracowników w nadziei, że przedsiębiorcy przestaną wreszcie obawiać się zatrudnienia nowych osób, gdy pozwoli na to koniunktura. Kluczowa zmiana polega na ustaleniu górnego pułapu odszkodowań zasądzanych przez sądy w razie nieuzasadnionych zwolnień, który najpewniej wyniesie odpowiednik połowy miesięcznej pensji za każdy przepracowany rok (u jednego pracodawcy). Reforma ma też pozbawić związki zawodowe monopolu na ustalanie z pracodawcą warunków pracy. Teraz ma być za to odpowiedzialna osobna rada pracownicza, a przedsiębiorca miałby większą łatwość w organizowaniu referendum o nowym układzie pracy wśród całej załogi.
Zmiany zakładają także, że zmiana zasad zatrudnienia będzie ustalana na poziomie poszczególnych przedsiębiorstw, a nie całych branż. To ułatwi ratowanie firm w kryzysie, nawet jeśli inne zakłady zajmujące się podobnym profilem działalności prosperują. Od tej pory za uzasadnioną ma zostać uznana redukcja personelu, nawet jeśli koncern ma trudności na samym rynku francuskim. Wcześniej musiał wykazać, że w skali globalnej nie idzie mu dobrze.