Raport to inicjatywa z początku 2018 r. Heinza-Christiana Strachego, jeszcze do maja tego roku wicekanclerza i szefa FPÖ (stracił stanowiska w wyniku afery podsłuchowej). Chciał, by historycy przebadali „rzekome brunatne plamy" na wizerunku partii. Ugrupowanie bywa nazywane neonazistowskim, kilkanaście lat temu Austria była izolowana w UE, gdy wolnościowcy po raz pierwszy weszli do koalicji rządzącej w Wiedniu.
O raporcie dużo krytycznych słów pada już od poniedziałku, wtedy wyciekł do mediów. Tak naprawdę to wstępny zarys. FPÖ w ogóle o nim nie informuje na swoich stronach internetowych i w mediach społecznościowych.
Z zarysu wynika, że ugrupowanie formalnie nie jest żadną dziedziczką hitlerowskiej NSDAP, przede wszystkim dlatego, że została ona rozwiązana i zakazana w 1945 r. FPÖ zaś powstała w 1956, ale jako następczyni Zrzeszenia Niezależnych VdU. Personalne związki tych ugrupowań z nazistami też są „stosunkowo niewielkie". A ideologicznie to już wolnościowcy nie mają z narodowymi socjalistami nic wspólnego – „nikt, kto czytał program FPÖ i zajmował się naukowo NSDAP, nie może na poważnie" twierdzić inaczej.
Pierwszy i drugi szef wolnościowców, Anton Reinthaller i Friedrich Peter, byli w NSDAP, podobnie jak niektórzy posłowie partii jeszcze w latach 70. Potem byłoby to trudniejsze z powodów biologicznych, co przyznają autorzy raportu, podobnie jak nie ukrywają, że Friedrich Peter był w 1941 r. w jednostce, która „rozstrzeliwała poza linią frontu". Ale, jak zauważyli z oburzeniem inni historycy, nie wyjaśniają, o jaki oddział chodzi. A była to brygada piechoty SS, która jest odpowiedzialna za zabicie w ciągu kilku miesięcy 17 tys. Żydów, w tym dzieci, a potem 25 tys. radzieckich jeńców wojennych.
– Raport to stracona szansa. Widać w nim wysiłki, by upiększyć własną historię, a jej nieprzyjemne strony zrelatywizować – mówi „Rzeczpospolitej" Bernhard Weidinger, ekspert ds. prawicowego ekstremizmu w Archiwum Dokumentacji Austriackiego Oporu (DÖW) w Wiedniu.