Na pytania o wnioski wynikające z majowych wyborów dla Europejczyków i Unii Europejskiej odpowiadali uczestnicy debaty zorganizowanej przez redakcję „Rzeczpospolitej" i zespół Facebooka: „Wspólnota, ale jak, gdzie, z kim, kiedy i dlaczego?".
Iść czy nie iść
Debatę rozpoczęła dyskusja dotycząca wysokiej frekwencji, jaką odnotowano podczas wyborów do europarlamentu. Goście wyjaśniali, co ich zdaniem zadecydowało o tym, że do urn poszło tak wielu wyborców, oraz jakie znaczenie dla UE będzie miało pogłębiające się wśród Europejczyków zainteresowanie polityką.
Agata Szczęśniak, socjolożka i publicystka, dopatrywała się przyczyn wysokiej frekwencji w polityce wewnątrzkrajowej. – W Polsce mieliśmy typowo polską kampanię wyborczą. Prawo i Sprawiedliwość tak sformułowało przekaz tych wyborów, że one stały się de facto wyborami krajowymi – mówiła. Jednak według Szczęśniak przyczyny frekwencji w pozostałych krajach członkowskich były inne. – Obywatele i obywatelki Europy zmobilizowali się, głosując za różnymi kwestiami europejskimi. Odbyło się wiele inicjatyw, manifestów, pojawiły się partie transnarodowe, które same nie odniosły sukcesu, ale pomogły w mobilizacji Europejczyków – wyjaśniała. – Siły, które zdobyły więcej głosów niż w poprzednich wyborach, czyli liberałowie i Zieloni, to są właśnie te siły, które mówią o Europie jako ponadnarodowym mechanizmie – dodała. W kontrze był Marek Migalski z Uniwersytetu Śląskiego, były europoseł. – Ta zaskakująco wysoka frekwencja prawie we wszystkich krajach UE nie ma nic wspólnego z tematyką europejską. W większości państw to tematyka krajowa wpłynęła na to, że frekwencja była wyższa. Jestem przekonany, że dla Polaków 500+ jest ważniejsze niż to, jaki będzie układ sił w PE – zaznaczył.
Redaktor naczelny „Rzeczpospolitej" Bogusław Chrabota zwrócił uwagę na głębszy sens frekwencji i podkreślił, że mobilizacja wyborców wykracza poza UE. – Ta mobilizacja jest początkiem reintegracji. W powietrzu wisi coś, co mobilizuje ludzi do aktywności politycznej. Myślę, że ludzie od Stanów Zjednoczonych, przez UE – gdzie pojawiły się groźby i zapowiedzi uaktywnienia się populistów oraz inicjatyw, które działają na rozpad Wspólnoty – mają świadomość, że jesteśmy w przededniu jakiejś wielkiej zmiany. Żyjemy w momencie wielkich demokracji, po obydwu stronach Atlantyku spodziewamy się czegoś nowego, jest oczekiwanie zmian – tłumaczył.
Europejczycy sceptyczni względem eurosceptyków
Podczas kampanii przed wyborami do europarlamentu na znaczeniu zyskiwały ugrupowania antyunijne. – Spodziewaliśmy się, że siły eurosceptyczne będą dużo silniejsze, a ku zaskoczeniu wielu silniejsze są siły proeuropejskie – zaznaczyła Szczęśniak, z którą zgodził się Migalski. – Rzeczywiście, brak oczekiwanego sukcesu sił eurosceptycznych jest zaskakujący. Hiobowe wieści, które dochodziły do nas przez kilka miesięcy przed wyborami, że być może to będzie parlament, w którym do rządzenia trzeba będzie włączyć eurosceptyków, się nie sprawdziły – skomentował. Podczas debaty prowadzący wraz z gośćmi zastanawiali się także nad tym, jak dalece realne są scenariusze kolejnych exitów z UE. – Scenariusz polexitu jest wymyślony z powodów politycznych, on nie istnieje. W sensie mobilizacji i emocji odegrał wcześniej pewną rolę, tym razem to już nie zaskoczyło. Poza tym po brexicie apetyt na to, by głosić skrajne poglądy o chęci niszczenia UE, się zmniejszył. Brexit przyniósł ogólną naukę, że to, co zrobili Brytyjczycy, nie jest jednak dobrym pomysłem – zauważył prof. Marek Cichocki z Collegium Civitas.