Wszystko zaczęło się tydzień temu, gdy deputowana Nadia Sawczenko, która stała się sławna, gdy jako oficer lotnictwa Ukrainy siedziała w rosyjskim więzieniu, odpowiadała na pytania widzów stacji NewsOne.
– Mieliśmy mongolskie jarzmo, mieliśmy polskie jarzmo na Ukrainie, teraz mamy żydowskie. Dlaczego pani o tym milczy? – zapytała kobieta dzwoniąca do studia. – Dziękuję, dobre pytanie. Jeżeli o czymś mówi naród, to znaczy, że naród mówi prawdę – odpowiedziała i prawie natychmiast została oskarżona przez media o antysemityzm.
Kilka dni temu próbowała wytłumaczyć się z tego, ale jeszcze bardziej się pogrążyła. – Nie mam nic do Izraelitów, nie lubię Żydów. Mówiłam już wielokrotnie, że nie ma złych narodów, są źli ludzie – powiedziała w wywiadzie dla telewizji 112.ua.
– Nie można nazwać Ukrainy antysemickim krajem. Żydzi stanowią tu 2 proc. społeczeństwa, a zajmują około 80 proc. stanowisk w rządzie – mówiła Sawczenko. W tym kontekście wymieniła premiera Wołodymyra Hrojsmana, który nigdy nie ukrywał żydowskiego pochodzenia, ale też stwierdziła, że prezydent Petro Poroszenko tak naprawdę ma na nazwisko „Walcman". Zasugerowała też żydowskie pochodzenie byłej premier Julii Tymoszenko.
Kapitan Sawczenko w Rosji była oskarżona o współudział w zabójstwie rosyjskich dziennikarzy w Donbasie i skazana na 23 lata więzienia. W maju ub.r. wróciła na Ukrainę dzięki temu, że jej uwolnienia domagali się prawie wszyscy przywódcy zachodniego świata. W Kijowie przywitano ją jako bohatera narodowego, zresztą taki tytuł oficjalnie nadał jej Poroszenko. Wkrótce wspomniała o swoich prezydenckich ambicjach. W lipcu 2016 r. sondaże wskazywały, że cieszy się największym zaufaniem wśród Ukraińców. Ale już w grudniu badania socjologiczne wskazywały, że w wyborach prezydenckich dostałaby zaledwie 1,4 proc. głosów.