Kampania przed wyznaczonymi na 9 kwietnia wyborami parlamentarnymi w Izraelu różni się od poprzednich tym, że na daleki plan zepchnięty został problem konfliktu palestyńsko-izraelskiego.
– To także rezultat konferencji bliskowschodniej w Warszawie z udziałem przedstawicieli pragmatycznych państw arabskich, z którymi łączy Izrael obawa przed zagrożeniem ze strony Iranu – tłumaczy „Rzeczpospolitej" prof. Efraim Inbar, szef Jerozolimskiego Centrum Studiów Strategicznych. Nie ma wątpliwości, że spotkanie w Warszawie działa na korzyść premiera Beniamina Netanjahu.
Kampanii wyborczej nie zdominował konflikt polsko-izraelski w następstwie znanych wypowiedzi premiera Netanjahu. Ani też skandaliczne słowa pełniącego obowiązki szefa dyplomacji Izraela Katza z Likudu. – Nie można jednak wykluczyć, że słowa Katza są wyrazem walki w samym Likudzie o schedę po Netanjahu – mówi „Rzeczpospolitej" Daniel Bettini z „Jedijot Achronot ", dziennika krytycznego wobec premiera. Rzecz w tym, że Netanjahu ma poważne problemy z wymiarem sprawiedliwości i nie wiadomo, czy nie zostanie postawiony w stan oskarżenia w trzech sprawach korupcyjnych. Trudno sobie wyobrazić, aby w takiej sytuacji mógł pełnić obowiązki premiera. Drugim jego poważnym konkurentem w Likudzie jest Gideon Saar, były szef MSW.
Bettini zwraca uwagę, że na razie kampania wyborcza koncentruje się wokół sprawy Iranu oraz problemu przywództwa państwa żydowskiego w obliczu nowych wyzwań. Na tym polu prym wodził do tej pory Netanjahu. Jego pozycja jest mocno zagrożona poprzez powstanie silnej tzw. niebiesko-białej centrowej koalicji będącej sojuszem dwu ugrupowań: Odporność Izraela (Hosen Israel) i Jest Przyszłość (Jesz Atid).
Przywódcą pierwszej jest Benny Gantz, generał, były szef sztabu generalnego, a drugiej Jair Lapid kiedyś niezwykle popularny prezenter telewizyjny. To właśnie Lapid twierdził w czasie kontrowersji o nowelizację ustawy o IPN, że Polacy wymordowali 200 tys. Żydów, bez udziału Niemców.