Budynki rządowe w centrum Kijowa zostały w niedzielę obstawione przez funkcjonariuszy policji i Gwardii Narodowej. Wszystko przez byłego prezydenta Gruzji Micheila Saakaszwilego, który po raz kolejny wyprowadził swoich zwolenników na ulice. Według policji dymisji prezydenta Petra Poroszenki domagało się niespełna 2,5 tys. ludzi. Organizatorzy twierdzą, że w proteście wzięło udział nawet 10 tys. osób. Saakaszwili zapowiada, że to początek kolejnego Majdanu.
Saakaszwili nawołuje do ogólnoukraińskiego protestu, który miałby się rozpocząć 18 lutego. Na ten dzień zaplanowano prezentację „alternatywnego rządu" oraz około dziesięciu kandydatów na prezydenta. Saakaszwili po raz kolejny zaapelował do ukraińskiego przywódcy, by podał się do dymisji. – W czasie, gdy nasi żołnierze giną za ojczyznę, zwierzchnik sił zbrojnych Petro Poroszenko relaksuje się na Malediwach – podkreślał.
Nie zabrakło obietnic. Według Saakaszwilego po odejściu prezydenta ukraińscy emeryci mogą liczyć nawet na ośmiokrotny wzrost emerytur.
– Saakaszwili robi wszystko, by zaistnieć na ukraińskiej scenie politycznej. Ma znikome poparcie w porównaniu z innymi opozycyjnymi liderami, jak na przykład Julia Tymoszenko – mówi „Rzeczpospolitej" kijowski politolog Konstantin Bondarenko. – Żadna frakcja parlamentarna nie dołączy do jego protestu – dodaje.
Saakaszwili zresztą nie liczy na ukraińskich parlamentarzystów. Co więcej, zaczyna ich szantażować i zapowiada, że opublikuje adresy domowe deputowanych Rady Najwyższej, jeżeli nie zagłosują za dymisją prezydenta.