Urzędujący prezydent Miloš Zeman wygrał wprawdzie pierwszą turę wyborów, ale nikt nie jest w stanie przewidzieć, czy uda mu się pokonać swego konkurenta Jiříego Drahoša w czasie przyszłego weekendu.
Nie brak opinii, że niezwykle kontrowersyjny prezydent prowadzący niezależną od rządu politykę zagraniczną może polec w walce z Drahošem, któremu poparcia udzieliła pozostała piątka z siedmiu kandydatów na prezydenta. Nikt nie czeka z większą niecierpliwością na wynik przyszłotygodniowej elekcji niż premier Andrej Babiš. Miliarder mający poważne kłopoty z wymiarem sprawiedliwości jest szefem rządu od miesiąca. W październiku ubiegłego roku on sam i jego ugrupowanie ANO wygrali wybory parlamentarne, zdobywając niemal 30 proc. głosów.
Dało to przyporządkowywanemu nierzadko do obozu partii populistycznej ugrupowaniu ANO 78 miejsc w 200-osobowym parlamencie. Problem w tym, że żadne z pozostałych ośmiu ugrupowań parlamentarnych nie chce zostać partnerem w koalicji rządowej pod przywództwem Andreja Babiša. Kilka dni temu przeciwko wnioskowi zaufania dla rządu głosowało 116 deputowanych. Mimo to Babiš pozostaje premierem rządu mniejszościowego, które to stanowisko powierzył mu prezydent Miloš Zeman. Drugie głosowanie nad wotum zaufania ma się odbyć już po drugiej turze wyborów prezydenckich.
Ich niepewny wynik wywołuje niepokój Babiša, który poważniej liczy się z porażką Zemana. Dystansując się nieco od prezydenta, wezwał go nawet do pozbycia się ze swego otoczenia dwu doradców znanych z prorosyjskich sympatii. Nie kryje ich od dawna sam prezydent.
Kilka miesięcy temu na forum Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy udowadniał, że aneksja Krymu przez Rosję jest „faktem dokonanym" i sankcje wobec Rosji są już niepotrzebne. W listopadzie ubiegłego roku w czasie wizyty w Moskwie poinformował czeskie media, że nie ma nic przeciwko budowie Nord Stream. Takie stanowisko wywołuje sporo kontrowersji w Czechach także dlatego, że jest ingerencją w kompetencje rządu w sprawach polityki zagranicznej.