Mimo deklaracji zmian prawa, które pozwoliłoby skuteczniej ścigać osoby propagujące faszyzm i nawołujące do nienawiści, zapowiadane zmiany dotąd nie weszły. Blisko rok od wywołania tematu sprawa utknęła. – Międzyresortowy zespół podobno przygotował rekomendacje, tyle że wciąż nie przełożyło się to na konkrety, w tym zmianę przepisów – mówi Grzegorz Raniewicz, poseł PO z grupy parlamentarzystów, którzy w interpelacji pytają o losy sprawy.
Rzecz dotyczy art. 256 kodeksu karnego, który przewiduje karę do dwóch lat więzienia za propagowanie faszyzmu lub innego ustroju totalitarnego czy nawoływanie do nienawiści na tle m.in. różnic narodowościowych czy rasowych. Artykuł w obecnym brzmieniu wiąże śledczym ręce – mogą oskarżyć osoby propagujące zakazane treści, o ile udowodnią, że czyniły to publicznie.
Wolne tempo
W praktyce osoby wygłaszające na zamkniętej imprezie hasła rasistowskie czy pogardliwe dla ludzi innych narodowości są nietykalne. Jeśli nie czynią tego „publicznie" – nie poniosą konsekwencji. „Czasem mamy związane ręce" – przyznawał w marcu komendant główny policji, nadinsp. Jarosław Szymczyk.
Temat nagłośnił reportaż „Superwizjera" TVN (ze stycznia 2018 r.), który pokazał obchody 128. rocznicy urodzin Hitlera w lesie na Śląsku.
Już w lutym rzecznik Ministerstwa Sprawiedliwości podawał mediom, że powołany przez ministra zespół „przygotował projekt zmiany kodeksu usuwający zapis mówiący o karaniu jedynie za publiczne propagowanie" m.in. faszyzmu.