Ale akurat ten poseł to nieco inna historia. Jesteśmy na „ty", przez lata znałem go prywatnie, jeszcze w czasach PRL, gdy był moim młodszym kolegą w nielegalnym NZS. Nie widziałem go przez ostatnich parę miesięcy, a może nawet lat. Nie będę ukrywał, że mam do niego słabość i sentyment, więc na powitanie rzuciliśmy się sobie w ramiona. – Co będzie? – zapytałem. – Dobra zmiana – odparł poseł, powtarzając mantrę swojego ugrupowania.
Nazwałem go wtedy w myślach Posłem Dobrej Zmiany. Jest debiutantem i nie należy do najbardziej wpływowych, ale w politycznych kuluarach plotkuje się, że lubi go i ceni sam prezes.
Rozmowa się rozkręciła. Mówiliśmy o tym, na czym ma polegać ta dobra zmiana. Tłumaczyłem, że nie kręci mnie mieszanie się władzy do gospodarki, podwyższenie kwoty wolnej, opodatkowanie banków i hipermarketów. Liczę raczej na rozbicie układów w dziedzinie kultury, zlikwidowanie absurdów w edukacji, przywrócenie równowagi w debacie publicznej, a wreszcie rozliczenie ludzi, którzy robili rzeczy straszne. Miałem wrażenie, że zgadzamy się we wszystkim.
Ale nagle, całkiem bez przyczyny, z miłego i zgodnego człowieka Poseł Dobrej Zmiany zamienił się w agresywnego obrońcę prawa do aborcji. – A ty, jak się zachowasz, kiedy ktoś zażąda, aby wprowadzić całkowity zakaz aborcji? – zakrzyknął.
Próbowałem jakimś żartem rozładować napięcie, zmienić temat. Bez skutku. – Ja wiem, że szykowana jest taka wrzutka, że będzie taka prowokacja, aby nas postawić w niewygodnej sytuacji – mówił PDZ, coraz bardziej histerycznym tonem, aż stojący obok ludzie zaczęli nam się przyglądać. – Czy poprzesz nas, jeśli odrzucimy zakaz aborcji? – pytał.