Rodric Braithwaite. Armagedon i paranoja

Niezależnie od tego, jak wiele nadlatujących bombowców udałoby się strącić, kilka z nich zawsze doleciałoby do celu. Idea, że jedyną obroną jest atak – lub jego nieuchronność, która miała działać odstraszająco – stała się podstawową zasadą strategicznego planowania wojny nuklearnej.

Aktualizacja: 13.07.2019 14:15 Publikacja: 12.07.2019 17:00

Na krawędzi wojny. Prezydent John F. Kennedy ogłasza blokadę Kuby w odpowiedzi na rozmieszczenie na

Na krawędzi wojny. Prezydent John F. Kennedy ogłasza blokadę Kuby w odpowiedzi na rozmieszczenie na wyspie przez Związek Sowiecki rakiet średniego zasięgu. 22 października 1962 r.

Foto: Getty Images

Można powiedzieć, że nuklearna konfrontacja rozpoczęła się tego dnia, kiedy rozwścieczony Stalin doszedł do wniosku, że został przechytrzony. Zimnej wojnie brakowało wprawdzie rasowych podtekstów, jakie towarzyszyły wojnie na Pacyfiku, ale emocje były jednakowo silne. Każda strona demonizowała drugą, posługując się mocno zideologizowaną, agresywną retoryką, znaną z gorących sporów religijnych w dawniejszych czasach. Każda ze stron prowadziła też kosztowną i podstępną kampanię propagandową. Nawet kiedy w połowie lat osiemdziesiątych XX wieku powoli wchodziły w życie reformy Gorbaczowa, Sowieci w dalszym ciągu fabrykowali i rozpowszechniali bezpodstawne, kłamliwe oskarżenia pod adresem Stanów Zjednoczonych, obwiniając Amerykanów o celowe szerzenie epidemii AIDS.

Na przestrzeni XIX wieku obraz Rosji w oczach Zachodu stale ewoluował. Początkowo postrzegano ją jako egzotyczną despotię, później zaś jako zagrożenie dla międzynarodowego porządku. W końcu stała się jednak głównym sprzymierzeńcem i podkreślano, że jest nieodłączną częścią europejskiej kultury.

Kolejny przełom w relacjach Rosji z Zachodem przyniosło opublikowanie „Manifestu komunistycznego" Marksa i Engelsa w 1848 roku. W swojej encyklice „Quanta cura" z 1864 roku papież Pius IX potępił komunizm i socjalizm jako „najbardziej zgubny błąd". Także kolejni papieże mówili o „zgubnym wzroście socjalizmu", ostrzegając przed „ateistycznym komunizmem". Po rewolucji rosyjskiej w stosunkach między Ameryką a „pierwszym na świecie państwem socjalistycznym" po obydwu stronach dominował język świętej wojny, walki dobra ze złem.

Czarno-biała retoryka

W chrześcijańskiej Ameryce kaznodzieja Billy Graham w 1949 roku ogłosił, że „komunizm jest religią natchnioną, sterowaną i motywowaną przez samego diabła, który wypowiedział wojnę wszechmogącemu Bogu". Na długo przed tym, jak Ronald Reagan nazwał Związek Sowiecki „imperium zła", prezydent Truman zapewniał: „Mocno będziemy trzymać się tego, co uważamy za słuszne, i nie pójdziemy na żaden kompromis ze złem". Wierzył, że „wszyscy ludzie miłujący chrześcijańskie i demokratyczne instytucje powinni zjednoczyć się przeciw wspólnemu wrogowi. Tym wrogiem był Związek Sowiecki, który objawienie zastąpił marksistowską doktryną ateistycznego komunizmu". Senator Edward Martin oznajmił, że „Ameryka musi kroczyć przed siebie z bombą atomową w jednym ręku i krzyżem w drugim". Senator Joseph McCarthy mówił o „ostatecznej i powszechnej walce między komunistycznym ateizmem i chrześcijaństwem". J. Edgar Hoover, wojowniczy szef FBI, swoim autorytetem wspierał komiks dla katolickiej młodzieży przedstawiający konsekwencje komunistycznego przejęcia władzy w Stanach Zjednoczonych.

Amerykanie niekiedy nie byli w stanie właściwie ocenić osiągnięć Rosjan. Nie pozwalała na to krańcowa, czarno-biała retoryka, jaką się posługiwali w odniesieniu do tego kraju. Stanowiła ona jednak również reakcję na sowiecką rzeczywistość: okrucieństwa wojny domowej, kolektywizację i Gułag, na czystki i egzekucje w latach trzydziestych XX wieku, bezwzględną ekspansję w Europie Wschodniej po wojnie i represje wobec dysydentów w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych.

Poczucie misji

Postawa Rosji wobec Zachodu była równie wroga. Odseparowana od niego geograficznie, a także przez wybór chrześcijaństwa prawosławnego, a nie katolickiego, oraz za sprawą inwazji tatarskiej w XIII wieku, dopiero w XVIII wieku stała się potęgą, której Europa nie mogła dłużej ignorować. W XIX i XX wieku rosyjska literatura, muzyka i sztuka niezaprzeczalnie stały się częścią europejskiej kultury wysokiej. Rosjanie odnieśli wiele zwycięstw nad swoimi wrogami, ale ponieśli też wiele katastrofalnych klęsk. A ich próby reformowania i modernizacji własnego systemu politycznego za każdym razem kończyły się niepowodzeniem.

Dziewiętnastowieczni myśliciele rosyjscy snuli zatem kompensacyjne teorie, podkreślając wagę nadzwyczajnych rosyjskich cnót: męstwa, szczerości uczuć, sprawiedliwości, lojalności, przyjaźni, serdeczności, które miały się składać na wspaniałą rosyjską duszę. Przeciwstawiali ją przy tym dekadenckiej mentalności reszty Europy: formalistycznej, nieludzkiej, zimnej, burżuazyjnej i pełnej hipokryzji. Misją Rosji, jak wierzyli, jest przekazać światu wyjątkowe przesłanie.

Lenin i jego bolszewiccy towarzysze odziedziczyli to poczucie misji, lecz ich przesłanie było nieco inne. Marksizm miał być nową religią, ale to Rosji przypadło – a dokładnie Związkowi Sowieckiemu – przewodzenie ludzkości w marszu ku świetlanej przyszłości. Język bolszewików skierowany przeciw konkurentom w partii, wrogom wewnętrznym i zewnętrznym był niezwykle agresywny. Porównywano ich do insektów, wszy i pijawek. Spodziewając się rebelii w Niżnym Nowogrodzie, Lenin wydał lokalnym władzom rozkaz, w którym domagał się „natychmiastowego wprowadzenia masowego terroru, rozstrzeliwania i deportowania setek prostytutek, które robią z żołnierzy pijaków, a także pozbycia się byłych oficerów i innego wywrotowego elementu". Andriej Wyszynski, główny prokurator w procesach pokazowych w latach trzydziestych w Moskwie, żądał, aby oskarżeni – „te nieszczęsne skrzyżowania lisów i świń, te cuchnące trupy" – zostali zastrzeleni jak wściekłe psy. Wrogów zewnętrznych – Hitlera, Churchilla i bankierów z Wall Street – przedstawiano w karykaturach jako pająki, ośmiornice i małpy. Szczególny cel ataków stanowiły „agresywne plany amerykańskiego imperializmu" oraz „głupota współczesnej amerykańskiej burżuazyjnej kultury i moralności".

W trudnych relacjach między Związkiem Sowieckim a jego sprzymierzeńcami z czasów wojny pierwsze zgrzyty pojawiły się jeszcze przed jej zakończeniem.

Wielka Brytania przystąpiła do wojny, stając w obronie Polski. Teraz zaś to Armia Czerwona zaprowadzała sowieckie rządy w całej Europie Wschodniej. Churchill poprosił brytyjskich szefów Sztabu o sugestie, jak wyprzeć Sowietów z zajętych terenów. W maju 1945 roku na jego biurko trafił plan Niewyobrażalnej Operacji, której celem było zmuszenie Rosji do przedstawienia Polsce „uczciwej propozycji". Plan przewidywał, że działania wojenne rozpoczną się 1 lipca 1945 roku – jeszcze przed zakończeniem wojny z Japonią – atakiem na siły sowieckie w Europie Wschodniej przeprowadzonym przez czterdzieści pięć dywizji brytyjskich i amerykańskich, wspieranych przez dywizje polskie oraz sto tysięcy ponownie uzbrojonych Niemców. Ponoć szefowie Sztabu żartobliwie określali ten plan jako „dość ryzykowny". Churchill z niego zrezygnował. Jego doradcy nie mieli wszakże wątpliwości, że po zakończeniu wojny z Niemcami jedyne poważne zagrożenie dla Wielkiej Brytanii będą stanowili Rosjanie. Członkowie rządu i Foreign Office odradzali wojskowym snucie jakichkolwiek planów, w których brano by pod uwagę otwartą konfrontację z niedawnym sojusznikiem. Natomiast pod koniec 1947 roku stosunki ze Związkiem Sowieckim pogorszyły się do tego stopnia, że wojskowi dostali zielone światło, ponieważ to Rosjanie stanowili główne zagrożenie. Rosjanie szybko się o tym dowiedzieli dzięki swoim szpiegom ulokowanym w brytyjskich instytucjach – Kimowi Philby'emu, Donaldowi Macleanowi i Guyowi Burgessowi. W efekcie ich paranoja tylko się wzmogła.

Rosjanie i Amerykanie zaczęli teraz mnożyć pełne wzajemnych podejrzeń dokumenty strategiczne i raporty wywiadu. W lutym 1946 roku dyplomata George Kennan, jeden z najwybitniejszych w Ameryce znawców Rosji, wysłał z ambasady Stanów Zjednoczonych w Moskwie telegram, który z tego powodu, że liczył około dziesięciu tysięcy słów, zasłynął jako „Długi telegram". Kennan sądził, że „podszyte nerwowością poglądy Kremla na sprawy światowe", jego niepoparta żadnymi dowodami wiara, że świat kapitalistyczny jest nieodwracalnie wrogi wobec sowieckiego systemu i zmierza do jego zniszczenia, wynikają z „tradycyjnego dla Rosjan instynktownego poczucia braku pewności siebie". Jego stanowisko pokrywało się z podejściem gołębi w Waszyngtonie, wedle których polityka sowiecka miała być przede wszystkim defensywna, w przeciwieństwie do jastrzębi (ci także mieli swych odpowiedników w Moskwie), przekonanych, że głównym celem sowieckiego komunizmu jest zdobycie panowania nad światem.

Motywacje sowieckiego postępowania

Jednakże nawet Kennana nie uspokajał ów instynkt obronny Rosjan, zabiegali oni bowiem o zapewnienie sobie bezpieczeństwa wyłącznie na drodze „uporczywej walki na śmierć i życie aż do całkowitego zniszczenia sił przeciwnika, nigdy przez układy i zawierane z nim kompromisy". Według niego Sowieci „fanatycznie wierzą, że między nami nie może istnieć permanentny modus vivendi, że wskazane jest zakłócenie wewnętrznej harmonii naszego społeczeństwa, że trzeba zniszczyć nasz styl, złamać międzynarodowy autorytet naszego państwa, a wszystko to w imię bezpieczeństwa sowieckiej władzy". Efekty tej konfrontacji będą zaś zależały „od stopnia spójności, stanowczości i energii, na jakie zdoła się zdobyć świat zachodni".

Po powrocie do Waszyngtonu w 1947 roku Kennan ogłosił swoje spostrzeżenia w czerwcowym numerze magazynu „Foreign Affairs" w artykule „Motywacje sowieckiego postępowania". Zamieszczony jako anonimowy, znany był jako „Artykuł X". Kennan dowodził, że „głównym elementem jakiejkolwiek polityki Stanów Zjednoczonych wobec Rosji musi być cierpliwość, a zarazem twarde i czujne powstrzymywanie rosyjskich tendencji ekspansywnych". Odpowiedź na jej działania powinna mieć wymiar polityczny i ekonomiczny. Kennan odradzał wszelkie akcje militarne, które niosłyby ze sobą ryzyko „wywołania niebezpieczeństwa, które w rzeczywistości nie istniało, lecz mogłoby dojść do głosu przez nadmierne rozdmuchiwanie kwestii równowagi militarnej i ostentacyjne pobudzanie rywalizacji na tym polu". Ani słowem nie wspomniał przy tym o broni nuklearnej. Mimo to ku jego przerażeniu całą tę ideę przekształcono w politykę militarnej konfrontacji. Zupełnie niepotrzebnie, jak twierdził, gdyż prędzej czy później problem rozwiązałby się sam, poddany nieuchronnym procesom historii. Jak proroczo napisał w 1951 roku: „Kiedy władza sowiecka znajdzie swój kres albo kiedy jej oficjele i duch zaczną się zmieniać (a któraś z tych rzeczy ostatecznie się wydarzy), nie kręćmy się nerwowo przy osobach, które się wtedy pojawią, nieustannie sprawdzając papierkiem lakmusowym ich zabarwienie polityczne, aby się przekonać, czy pasują do naszej definicji »demokratów«. Dajmy im czas; pozwólmy im być Rosjanami; pozwólmy im rozwiązywać ich wewnętrzne problemy po swojemu. Drogi, którymi ludzie podążają ku godności i oświeceniu w rządzeniu, są najgłębszymi i najintymniejszymi procesami życia narodowego. Nic nie jest mniej zrozumiałe dla obcych, nie ma niczego, w czym obce wpływy mogłyby bardziej zaszkodzić".

Lecz już wtedy Kennan ze swoimi koncepcjami został daleko w tyle, biorąc pod uwagę to, jak ewoluowały poglądy w Waszyngtonie. Ledwie zakończyła się wojna japońska, a James Conant, jeden z bliskich współpracowników Projektu Manhattan, doradzał Ministerstwu Wojny, aby od razu rozpoczęto przygotowania do wojny nuklearnej z Rosją. W razie gdyby amerykańskie społeczeństwo sprzeciwiało się nowej broni – argumentował – jego obawami będzie można zarządzać, destylując je i dawkując z powrotem niczym przez kroplówkę, tak jak to robi lekarz z człowiekiem chorym na cukrzycę. To delikatna sprawa. „Lekarz – pisał Conant – musiałby dostatecznie mocno wystraszyć pacjenta, aby ten stosował się do rygorystycznej diety, ale jeśli wystraszyłby go za bardzo, pacjenta mogłoby ogarnąć przygnębienie – albo histeria, jak kto woli – i coraz bardziej poddawałby się rozpaczy, prawdopodobnie z fatalnym dla siebie skutkiem".

Sowiecka wizja polityki amerykańskiej była równie ponura, chociaż nie obnoszono się z nią aż tak otwarcie. Jesienią 1946 roku sowiecki ambasador w Waszyngtonie Nikołaj Nowikow sporządził opracowanie dla Wiaczesława Mołotowa, ministra spraw zagranicznych w rządzie Stalina. Uskarżał się w nim, że Rooseveltowską politykę współpracy ze Związkiem Sowieckim zastąpiła konfrontacyjna polityka Trumana, którą „charakteryzuje [...] dążenie do światowej supremacji [oraz przekonanie o tym], że Stany Zjednoczone są uprawnione do przewodzenia światu". Amerykanie odbudowywali swoje siły zbrojne, tworzyli sieć baz tysiące mil od swoich granic oraz konstruowali „najnowsze rodzaje broni". Poszerzali swoje wpływy w Europie i na Bliskim Wschodzie, w Chinach i na Dalekim Wschodzie. Zmierzali do przekształcenia Narodów Zjednoczonych w „anglosaskie królestwo, w którym Stany Zjednoczone miały odgrywać wiodącą rolę". Wszystkie te działania wzmacniały linię twardej polityki, proklamowanej niedawno przez Jamesa Byrnesa, sekretarza stanu w gabinecie prezydenta Trumana. Nowikow był przekonany, że celem politycznej elity waszyngtońskiej było podporządkowanie sobie Związku Sowieckiego. Moskwa całkowicie podzielała jego poglądy.

Przeszkody na drodze do strategii

Wszystko to ustaliło scenę polityczną na przeszło cztery dekady nuklearnej konfrontacji. Dla obu stron najpilniejszym zadaniem było zatem opracowanie takiej strategii zarządzania owym permanentnym kryzysem, która godziłaby narodowe ambicje oraz odporność na wszelkie naciski ze zdrowym rozsądkiem, tak by sprawy nie wymknęły się spod kontroli. W mniejszym bądź większym stopniu udało się to osiągnąć kosztem doszczętnie zszarganych nerwów.

Pojemną ideą, która zdominowała rozważania nad nuklearną strategią, była polityka odstraszania. Premier brytyjski Stanley Baldwin powiedział w Izbie Gmin w 1932 roku: „Myślę, że byłoby to z korzyścią dla przeciętnego obywatela, żeby sobie uświadomił, iż nie ma na świecie żadnej siły, która mogłaby go ochronić przed bombardowaniem. Wszystko jedno, co mu ktoś powie, bombowiec zawsze się przedostanie. Jedyną skuteczną obroną jest atak, co oznacza, że jeśli chcesz ocalić siebie, musisz zabić więcej kobiet i dzieci niż twój wróg i musisz uderzyć pierwszy". Nie była to dosłowna wykładnia idei odstraszania, jaka utrwaliła się w późniejszym czasie i miała zapobiegać wojnie przez grożenie potencjalnemu agresorowi niszczącym kontratakiem. Ale była jej zalążkiem.

Brytyjscy lotnicy studiowali efekty niemieckich nalotów na Londyn w latach 1916 i 1917. Doszli do wniosku, że powietrzne ataki szybko osłabiłyby morale ludności cywilnej. Tak więc obranie sobie za cel ludności cywilnej stanowiło najlepszy (być może najbardziej moralny i humanitarny) sposób wygrywania wojen w przyszłości. Tłumaczyli sobie, że wciąż było to zgodne z prawami wojny, pod warunkiem że głównym celem nie było zabijanie ludności cywilnej, lecz niszczenie (lub też – posługując się ukutym później eufemizmem – „degradacja") zdolności wroga do prowadzenia wojny. Dowództwo Royal Air Force dowodziło, że raczej będzie w stanie przeprowadzać tego rodzaju operacje „bez zbędnego oglądania się na nieuniknione straty własne oraz możliwe ciężkie straty wśród ludności cywilnej". W 1943 roku Królewskie Siły Lotnicze mierzyły sukcesy swoich kampanii bombardowania Niemiec według wzoru „akry zniszczeń przez akry zaatakowanych terenów zabudowanych".

David Lloyd George kontrargumentował, że moralne skutki nalotów na Londyn były krótkotrwałe: „Niewątpliwy terror, jaki siało mordercze niebo, nie sprawił, że podniósł się choćby jeden głos szemrania domagający się pokoju. Miał on wprost przeciwny skutek. Wzbudził gniew ludności udręczonych miast i wywołał gwałtowne żądania odwetu". Obrona składająca się z odpowiedniej liczby myśliwców oraz dział przeciwlotniczych mogła pokonać bombowce wroga, tak jak Brytyjczycy pokonali Niemców w 1940 roku.

W późniejszym czasie eksperci nigdy nie zdołali dojść do porozumienia, czy i w jakim stopniu bezlitosne bombardowania skróciły drugą wojnę światową z Niemcami. Prawda była taka, że to Baldwin miał rację. Niezależnie od tego, jak wiele nadlatujących bombowców udałoby się strącić, kilka z nich zawsze doleciałoby do celu. Nawet parę samolotów uzbrojonych w bomby termonuklearne spowodowałoby niewyobrażalne zniszczenia. Idea, że jedyną obroną jest atak – lub jego nieuchronność, która miała działać odstraszająco – stała się podstawową zasadą strategicznego planowania wojny nuklearnej. ©?

Fragment książki Rodrica Braithwaite'a „Armagedon i paranoja" w przekładzie Mirosława Bielewicza, która ukazała się nakładem wydawnictwa Znak. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Można powiedzieć, że nuklearna konfrontacja rozpoczęła się tego dnia, kiedy rozwścieczony Stalin doszedł do wniosku, że został przechytrzony. Zimnej wojnie brakowało wprawdzie rasowych podtekstów, jakie towarzyszyły wojnie na Pacyfiku, ale emocje były jednakowo silne. Każda strona demonizowała drugą, posługując się mocno zideologizowaną, agresywną retoryką, znaną z gorących sporów religijnych w dawniejszych czasach. Każda ze stron prowadziła też kosztowną i podstępną kampanię propagandową. Nawet kiedy w połowie lat osiemdziesiątych XX wieku powoli wchodziły w życie reformy Gorbaczowa, Sowieci w dalszym ciągu fabrykowali i rozpowszechniali bezpodstawne, kłamliwe oskarżenia pod adresem Stanów Zjednoczonych, obwiniając Amerykanów o celowe szerzenie epidemii AIDS.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Menedżerowie są zmęczeni
Plus Minus
Konrad Szymański: Cztery bomby tykają pod członkostwem Polski w UE
Plus Minus
Polexit albo śmierć
Plus Minus
„Fallout”: Kolejna udana serialowa adaptacja gry po „The Last of Us”
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Kaczyński. Demiurg polityki i strażnik partyjnego żłobu