Muzyk z kalifornijskiego Oxnard to jeden z kilku wpływowych hip-hopowców, którzy w czasach mody na tzw. newschool wciąż nie stronią od funkowych dęciaków czy jazzowego saksofonu. Klasycznie hip-hopowy Kendrick Lamar jest jedną z najjaśniejszych gwiazd na rapowym firmamencie, a Chance the Rapper umiejętnie wytycza z Chicago nowe ścieżki, taszcząc do nowoczesnych brzmień ciężki bagaż klasycznych czarnych rytmów. Ale jeśli komuś uda się przywrócić w mainstreamie soul i funk, to będzie to właśnie Anderson .Paak, który rapem już posługuje się jedynie po to, by przyciągnąć uwagę do tego, co chce wskrzesić.

Na głębsze wody wypłynął na początku 2016 r. bardzo zróżnicowanym muzycznie „Malibu", który został świetnie przyjęty tak przez krytyków, jak i masowego słuchacza. Na kolejną płytę kazał czekać prawie trzy lata i trudnym w odbiorze, czasami chyba trochę przekombinowanym, „Oxnard" raczej zawiódł odbiorców. Mało kto już o tym pamięta, bo bardzo szybko, po kilku miesiącach, .Paak uderzył ponownie – niesamowicie przyjemną produkcją, od której naprawdę trudno się oderwać.

„Ventura" to album tak spójny, że w zasadzie brzmi jak jeden długi soul-funkowy utwór. Rap jest tu jedynie przyprawą, która od czasu do czasu dorzuca nowej energii. .Paak odnajduje się raczej w roli wokalisty i nie radzi sobie wcale gorzej niż towarzyszące mu gwiazdy soulu, sam Smokey Robinson czy córka Donny'ego Hathawaya Lallana. Po dziesiątkach przesłuchań wierzę, że „Ventura" ma szanse stać się hip-hopowym klasykiem.

Anderson .Paak, „Ventura", dystr. Warner Music Polska

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95