Biennale w Wenecji. Ekologia, klimat i nieproszony Banksy

Banksy'ego nikt do Wenecji nie zaprosił. Najsłynniejszy twórca graffiti postanowił więc sam zaznaczyć swoją obecność na 58. Biennale Sztuki. Czyż najważniejsze artystyczne wydarzenie roku mogłoby się odbyć bez niego? Zostawił więc swój ślad na odrapanym murze nad weneckim kanałem.

Publikacja: 21.06.2019 10:00

Foto: Materiały prasowe/ Biennale

Obyś żył w ciekawych czasach – to przewodnie hasło tegorocznego 58. Biennale Sztuki w Wenecji. Artyści mówią tu więc o przeróżnych współczesnych zagrożeniach: politycznych, społecznych, ekologicznych, o wojnach, o konfliktach, a także o imigrantach, kwestiach rasowych i feminizmie, demokracji, wreszcie – o nadużyciach władzy. Ale niech widz nie oczekuje tu realistycznych obrazów jak na World Press Photo, odsłaniających w całej drastyczności wszystkie okropieństwa tego świata, pokazujących w zbliżeniu ich sprawców i ofiary. Sztuka ma inne wyzwania niż dziennikarski dokument lub publicystyka.

Ralph Rugoff, kurator międzynarodowej wystawy na Biennale, a zarazem dyrektor Hayward Gallery w Londynie, podkreśla, że prezentowane w Wenecji dzieła odzwierciedlają różne aspekty niepewnej dziś egzystencji, aby pobudzić do krytycznego myślenia. Choć artyści nie tworzą politycznej siły, mogą zmienić nasz pogląd na świat lub poszerzyć go, o ile widzą go z wielu perspektyw. Kurator chce, żeby wystawa, do której zaprosił 79 artystów, „kwestionowała przesłanki naszego kategorycznego myślenia". I ma nadzieję, że sztuka może być „rodzajem przewodnika, jak żyć w ciekawych czasach".

Na sztucznej plaży

Do najczęściej podejmowanych tematów na tegorocznym Biennale w Europie zmagającej się z tropikalnymi upałami należą ekologiczne zagrożenia i niepokojące zmiany klimatu. Szczęśliwie zainteresowani nimi artyści nie udają badaczy pracujących nad naukowymi raportami i uciekają od moralizatorskiej dydaktyki. Szukają form i interpretacji powiązanych ze sztuką.

Opowiedziana przez Litwinów historia rozgrywa się na sztucznej plaży, pełniącej rolę sceny, obserwowanej przez widzów z wysokiej antresoli. „Aktorzy" w kąpielowych kostiumach rozkładają się jak na prawdziwej plaży, na leżakach, pod parasolami. Wznoszą zamki z piasku, a z plażowych toreb wyciągają ilustrowane czasopisma, książki, smartfony, nadmuchiwane morskie zabawki, butelki wody mineralnej, kanapki. Plażowanie i bezczynność urozmaicają towarzyskimi rozmowami i songami, wykonywanymi solo lub zbiorowo. Gdy zaś zejdą z plaży, pozostanie po nich wielkie śmietnisko. W pamięci uczestników i widzów będą brzmieć frazy songu mówiącego o całorocznym oczekiwaniu na egzotyczne słoneczne wakacje, które nieoczekiwanie przerywa wybuch wulkanu. Ekologiczna katastrofa otrzymuje pointę rodem z katastroficznego filmu.

Zapada też w pamięć ironiczny komentarz śpiewających „filozofów", opowiadających o spotkaniu na wakacjach współczesnych przedstawicieli starożytnych cywilizacji: Persji, Chin, Indii, zmagających się z problemami globalizacji. „Leżąc tu na plaży/ sięgając po słodkie przekąski/ z Iranu/ grając w szachy wynalezione przez braminów z Indii/ nosząc kostiumy wyprodukowane w chińskich fabrykach/ czy to nie parodia Jedwabnego Szlaku?". Jest też song o naszej manii unieśmiertelnienia siebie i wszystkiego wokół, najchętniej w obrazach 3D, a jednocześnie o naszym kompletnym braku troski o realny świat, który za chwilę może się stać planetą pozbawioną ptaków, zwierząt i koralowych raf.

Warto zapamiętać autorki „Sun & Sea (Marina)" i laureatki Złotego Lwa. To Lina Lapelyte (kompozytorka), Vaiva Grainyte (pisarka) i Rugile Barzdziukaite (reżyserka) oraz kuratorka litewskiej wystawy Lucia Pietrorouisti, pracująca w londyńskiej Serpentine Galleries. To już ich druga współczesna opera. Pierwszą była „Have you a Good Day!", która zdobyła kilka prestiżowych europejskich nagród.

W mglistych oparach

W weneckim Giardini i Arsenale – głównych terenach Biennale – spotykamy wstrząsowo działających brutalistów i katastrofistów, którzy nie składają broni i ciągle znajdują nowe środki rażenia widzów. Największy szok wzbudza kinetyczna instalacja „Can't Help Myself" pary czterdziestolatków z Chin: Sun Yuan i Peng Yu w Pawilonie Centralnym w Giardini. W wielkiej szklanej klatce pracuje robot, uosobienie zaawansowanej technologii i bestii. Stara się zebrać rozlaną czerwoną farbę, łudząco przypominającą krew. Bezskutecznie, plama ciągle powiększa się i rozmazuje. Maszyna próbuje innego podejścia i wykonując nieoczekiwany skręt, gwałtownie rozpryskuje farbę na szklane ściany.

Robot zaprogramowany jest na 32 ruchy; każdy potęguje wrażenie krwawej jatki. Artyści nie mówią ani słowa, jakie jest przesłanie ich pracy, ale skojarzenie z eskalacją terroryzmu i wojen narzuca się samo. Po raz pierwszy zaprezentowali tę instalację przed trzema laty na wystawie „Opowieści naszych czasów" w prestiżowym Muzeum Guggenheima w Nowym Jorku.

A kto zasmakował w mobilnych instalacjach Chińczyków, powinien zobaczyć ich „Dear" w Arsenale. Głównym elementem instalacji jest pusty fotel-tron, replika tego, na którym zasiada prezydent Abraham Lincoln na marmurowym pomniku w Waszyngtonie. Leżący na fotelu gumowy, czarny wąż nagle strzela w górę i zaczyna szaleńczo bić na oślep we wszystkich kierunkach. Agresja i falliczne skojarzenia jednoznacznie odnoszą się do każdej niekontrolowanej władzy, najczęściej sprawowanej przez mężczyzn, która może przekształcić się w brutalną, niebezpieczną siłę.

Wstrząsające wrażenie sprawia również wysoki betonowy mur z kolczastym drutem, wzniesiony w tej samej sali przez Teresę Margolles z Meksyku (wyróżnienie specjalne). Mógłby być uniwersalnym znakiem wielu współczesnych podziałów i konfliktów, ale w tym przypadku odnosi się do muru w meksykańskim mieście Ciudad Juarez, ochraniającego szkołę. Artystka przenosi do galerii jego realne elementy. Juarez zwane jest miastem zbrodni, bo słynie z najwyższej liczby morderstw, powiązanych z narkobiznesem, a praca Margolles jest hołdem dla ofiar.

Diagnozy na temat naszej przyszłości nie są optymistyczne. Wyraźnie słychać w nich katastroficzne tony, jak w instalacji „Escalation" niemieckiej artystki Alexandry Bircken z czarnymi figurami z ubrań, martwo zwieszającymi się z drabin pod sklepieniem i na ścianach Arsenału. W ten sam katastroficzny nurt wpisuje się także rzeźba „Lot" Romana Stańczaka w polskim pawilonie, powstała z wywróconego na drugą stronę małego pasażerskiego samolotu. W międzynarodowym otoczeniu mało jednak kto wiąże tę pracę z traumą smoleńskiej katastrofy, a raczej z globalnymi zagrożeniami, mimo zapewnień autora, że zawarł w swej rzeźbie także nadzieję na przemianę i odnowę.

Nie mniej niż brutalność i wizje apokaliptyczne niepokoją sztuczne mgły unoszące się nad Pawilonem Centralnym i pawilonem francuskim w Giardini. W pierwszym z tych miejsc powstały one z pomysłu Włoszki Lary Favaretto, w drugiej – Francuzki Laure Prouvost. Wprawdzie Favaretto głosi, że para jest dla niej symbolem wymiany myśli, ale można równie dobrze uznać, że zaciera ostrość widzenia. I twierdzić, że rozwiązanie problemów współczesnych rysuje się przed nami coraz bardziej mgliście. Tak jak kwestia nielegalnych imigrantów, na których skupia się uwaga wielu uczestników Biennale.

Mierząc się ze skomplikowanymi problemami, jedni twórcy szukają uniwersalnych znaków i metafor, inni odwołują do konkretów. Obie strategie mogą być artystycznie skuteczne, chociaż wśród najlepszych prac 58. Biennale wyraźnie przeważa ta pierwsza. Mechaniczna instalacja Shilpy Gupty z Indii prezentowana na międzynarodowej wystawie w Giardini to samoczynnie uruchamiająca się metalowa brama, która z hukiem kruszy sąsiednie ściany. Niewątpliwie symbolizuje wszelkie wstrząsy i kryzysy naszych czasów.

Kosmos i wenecki desant

Banksy, najsłynniejszy twórca graffiti, postanowił sam zaznaczyć swoją obecność w Wenecji. Trwałym śladem jego nieoczekiwanej interwencji podczas Biennale jest mural na odrapanym murze przy niewielkim kanale w sąsiedztwie kościoła San Polo, przedstawiający małego uchodźcę z pochodnią w ręce, który z bliska, a nie z kosmosu, patrzy nam prosto w oczy.

A efemerycznym śladem, opisanym przez wszystkie media i utrwalonym na filmie, dostępnym w sieci, jest akcja na placu św. Marka. Banksy krótko prezentował tam rozstawione na sztalugach malarskie dzieło „Venice in oil", zanim interweniowała straż miejska. Składało się z kilku płócien przedstawiających ogromny pasażerski statek. Taki jakie codziennie wpływają do miasta na wodzie, zagrażając zabytkom, środowisku i ludziom, na co nikt skutecznie nie reaguje. Sprawa zyskała jeszcze na aktualności po niedawnej kolizji takiego giganta z małym statkiem pasażerskim.

Statek to ważny motyw na weneckim Biennale. Christoph Büchel, artysta islandzko-szwajcarski, poszedł na całość, chcąc poruszyć opinię publiczną losem uchodźców – do jednego z doków przy Arsenale przyholował odrapany wrak prawdziwego okrętu, na którym uchodźcy z Libii w 2015 roku próbowali się przedostać na włoską wyspę Lampedusa na Morzu Śródziemnym. Statek przewrócił się, a katastrofa pochłonęła kilkaset ofiar. Ocalało tylko 27 osób. Na Büchelu, pokazującym ten wrak jako dzieło sztuki, większość krytyków nie zostawiła suchej nitki, zarzucając artyście całkowity brak wrażliwości.

Inna opowieść przenosi nas w kosmos. Ze znacznie lepszym przyjęciem spotkała się podszyta ironią praca tureckiego twórcy Halila Altindere'a. Jego multimedialna instalacja opiera się na historii pierwszego syryjskiego kosmonauty Muhammeda Ahmeda Farisa, uczestnika rosyjskiej wyprawy na kosmiczną stację Mir w 1987 roku , który potem został opozycjonistą, występującym przeciw Assadowi. Obecnie jako polityczny uchodźca przebywa w Turcji. Jego biograficzna opowieść przeplata się w instalacji z utopijną dyskusją, proponującą stworzenie kolonii uchodźców w kosmosie.

Globalizm i narodowe ambicje

Na Biennale w Wenecji prace artystów z całego świata oglądamy nie tylko na wspólnej wystawie, ale także w 90 pawilonach narodowych. Co prawda, zaproszeni tu artyści nieraz najchętniej znieśliby wszelkie granice, więc nie brak takich paradoksów jak w pawilonie francuskim, gdzie można oglądać wystawę Laure Prouvost, od dawna mieszkającej w Londynie laureatki brytyjskiej prestiżowej nagrody Turnera. Wbrew jednak rozmaitym opiniom pawilony narodowe nie są wyłącznie postkolonialnym przeżytkiem. Najlepszy dowód, że na tegorocznym Biennale otwarto kilka nowych.

Z tych debiutujących najciekawszą wystawę zatytułowaną „Freedom" ma Ghana, na której grupa artystów opowiada o różnych wymiarach wolności, odzyskanej przez ten kraj w 1957 roku. Z pawilonów tradycyjnie obecnych na Biennale świetną ekspozycję „Liberty" z rzeźbami Martina Puryeara można oglądać w pawilonie USA. Choć artysta tworzy abstrakcyjne obiekty, także ona mówi o różnych wymiarach wolności i drodze do niej, na której bywa także przemoc, dyskryminacja, kryzysy.

Pozycją obowiązkową na liście zwiedzania jest też wyróżniony pawilon belgijski, który artyści Jos de Gruyter i Harald Thys wypełnili ruchomymi kukłami wielkości człowieka, symbolizującymi różne postawy i relacje społeczne, odnoszące się nie tylko do ich własnego kraju. A całości dali tytuł „Mondo cane" („Pieski świat"), zapożyczony ze znanego filmu.

Warto odwiedzić również Brytyjczyków z wystawą Kathy Wilkes, odwołującą się do codziennych rytuałów i egzystencjalnych pytań Japończyków z wideoinstalacją „Cosmo-Eggs", inspirowaną trzęsieniem ziemi i tsunami w 2011 i starymi mitami o narodzinach ludzkości, czy pawilon filipiński z hipnotyzującą wizją zatopionej cywilizacji.

Ralph Rugoff, wybierając sugestywne hasło, wyjątkowo nadające Biennale spójność „Obyś żył w ciekawych czasach", zwraca uwagę, że wbrew rozpowszechnionym opiniom, nie jest to wcale stare chińskie przekleństwo. Powiedzenie wymyślili brytyjscy politycy w latach 30. XX wieku. Dla nas jest ono dzisiaj zarazem ostrzeżeniem przed plagą współczesnych fake newsów. Na korzyść 58. Biennale Sztuki przemawia fakt, że większość uczestniczących w nim artystów, próbując rozpoznać współczesny świat, podąża za prawdą.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Obyś żył w ciekawych czasach – to przewodnie hasło tegorocznego 58. Biennale Sztuki w Wenecji. Artyści mówią tu więc o przeróżnych współczesnych zagrożeniach: politycznych, społecznych, ekologicznych, o wojnach, o konfliktach, a także o imigrantach, kwestiach rasowych i feminizmie, demokracji, wreszcie – o nadużyciach władzy. Ale niech widz nie oczekuje tu realistycznych obrazów jak na World Press Photo, odsłaniających w całej drastyczności wszystkie okropieństwa tego świata, pokazujących w zbliżeniu ich sprawców i ofiary. Sztuka ma inne wyzwania niż dziennikarski dokument lub publicystyka.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Portugalska rewolucja goździków. "Spotkałam wiele osób zdziwionych tym, co się stało"
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków