Łączy reporterską powinność z poetycką opowieścią o Kresach, których już nie ma. Widział je oczami dziecka dojrzałego jak na swój wiek. O wojnie pisze bez wrogości. Eksponuje to, co łączy. Skojarzenia z Ryszardem Kapuścińskim, którego Ikonowicz był przyjacielem, czy kresowymi wspomnieniami Melchiora Wańkowicza nasuwają się same.

Ten późniejszy sławny reporter PAP (pracuje tam do dziś) opisuje, jak zmieniało się miasto, w którym żyły obok siebie różne narody. Wileńscy Polacy mówili, że wojna to dla nich cztery okupacje: sowiecka, litewska, znów sowiecka i niemiecka. To przez nie rodzina Ikonowiczów przeniosła się z wygodnego mieszkania w centrum na przedmieścia, zwane Nowostrojką. Dziś góruje nad nią wieża telewizyjna, a tam, gdzie autor mieszkał, stoi pomnik upamiętniający ofiary walk o niepodległość Litwy odłączającej się w 1991 roku od ZSRR. Tadeusz Konwicki Nowostrojkę uważał za niebezpieczną okolicę. Ale w czasach wojny było to idealne miejsce do konspiracji.

W wileńskim domu Ikonowicz poznał wielkich aktorów: Hannę Skarżankę czy Jana Kurnakowicza; oficerów wileńskiej AK konspirujących wspólnie z jego ojcem – ważnym wileńskim prawnikiem i partyzantem z Puszczy Rudnickiej. Sam 11-letni autor też chadzał leśnymi ścieżkami, gdy handlował czym mógł, by wyżywić rodzinę. Ojciec przez lata nie chciał mu opowiadać, co przeżył. Porozmawiali dopiero, kiedy obaj byli już dorośli, były partyzant z reporterem wojennym. Wtedy mogli się zrozumieć.

Mirosław Ikonowicz, „Pohulanka", Blue Bird, Warszawa 2018

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95