W drugiej połowie lat 90. Edyta Bartosiewicz była jedną z najważniejszych i najoryginalniejszych postaci polskiej sceny muzycznej. W ciągu sześciu lat nagrała pięć albumów studyjnych, a w 1999 r. ukazała się kompilacja jej największych przebojów „Dziś są moje urodziny", po czym artystka zniknęła ze sceny i przestrzeni publicznej. Wróciła po dekadzie, grając koncert podczas Orange Warsaw Festival w 2010 r. Tor Wyścigów Służewiec ożył wtedy mocniej niż podczas najbardziej zaciętej Wielkiej Warszawskiej. Długość jej nieobecności dobrze oddawało wyznanie ze sceny, iż nigdy wcześniej nie grała koncertu z tzw. uchem, czyli słuchawkami odtwarzającymi dźwięki grane przez zespół. Bartosiewicz dziękowała fanom za wsparcie i zapowiedziała nowe wydawnictwo, które ostatecznie ukazało się w roku 2013 i w ogromnej większości zawierało utwory z lat 2000–2002.




Z prawdziwie nowymi piosenkami wokalistka wraca dopiero teraz. „Kiedy skończyliśmy pracę nad płytą, posłuchałam jej i poczułam, że dokonało się najważniejsze, że to jest »ten moment«. To było jak przejście przez właściwe drzwi, za którymi widziałam już tę łąkę, kwiaty i przestrzeń" – mówiła w wywiadzie dla Polskiego Radia.

Potwierdzenie tych słów znajdujemy również w tytułowej kompozycji „Ten moment" zamykającej album. „To jest ten moment, to jest ten czas, otworzyć dziś w sobie okno na świat i stawiać dla nowych fundamentów szalunki". Konsekwencją takiej postawy było między innymi otwarcie się na nowe brzmienia oraz powierzenie produkcji nagrań dwóm muzykom zespołu Agressiva 69, bardzo odległego stylistycznie od dotychczasowych dokonań Edyty. Efekt tej współpracy najwyraźniej słychać w utworze „Cyrk", drugim singlu promującym album. Pełno w nim mrocznych, tajemniczych dźwięków syntezatorów przywodzących ma myśl „Firestarter" zespołu The Prodigy. Gitary schowane są na drugi lub nawet trzeci plan. Równie nietypowo i dobrze brzmi „KPT. L.J." opowiadający o „wyprawie ku obcym cywilizacjom" z powodu końca życiodajnych zasobów na Ziemi. Po początku rodem z Kubrickowskiej „Odysei kosmicznej" następuje przebojowa, niemal taneczna zwrotka. Jego najmocniejszą stroną jest jednak refren oraz długa gitarowa solówka w towarzystwie licznych sampli. Trójkę najbardziej zaskakujących piosenek zamyka „Brawo, Syzyf!". Przez pierwszą minutę składa się głównie z hipnotycznego rytmu. Zmodulowany głos wokalistki pojawia się na chwilę dopiero po 80 sekundach i stanowi preludium do utrzymanego w orientalnym klimacie zakończenia.

Na nowej płycie Edyty Bartosiewicz nie brakuje również pięknych ballad. Instrumentalne fragmenty trwającego ponad siedem minut „Monstrum" przypominają „Blues For You" z jej debiutanckiego „Love". Urzeka tam zapętlona fraza ze słowami „ja zrobiłam to dla ciebie", której towarzyszą zmieniające się co kilkadziesiąt sekund muzyczne wariacje. Obojętnie nie da się też przejść wobec utworu pt. „Cichy zabójca". Mamy w nim melodyjny refren, zwrotkę zaśpiewaną z manierą charakterystyczną dla Ani Dąbrowskiej oraz elektroniczne, momentami wręcz transowe partie oddzielające te dwie części. W warstwie tekstowej zaś dostajemy opowieść o paraliżującym, niekończącym się stresie. Dlatego, kiedy Edyta Bartosiewicz mówi (w cytowanym już wcześniej wywiadzie), że dla niej nowa płyta „jako twórcy, ale przede wszystkim jako człowieka, to było największe rozliczenie. Ze wszystkim, co się do tej pory wydarzyło, z samą sobą, z lękami, które wpływały na to, że życie toczyło się tak, a nie inaczej", to rozumiemy, że album nie mógł powstać szybciej i należało poczekać dłużej. Było warto.