Taki „obcy"/„inny" musi być z jednej strony odmienny (to znaczy prezentować inne stanowisko, być jakoś tym obcym), a z drugiej na tyle do nas podobny, żebyśmy traktowali go jako zagrożenie dla naszego stylu życia. Kiedyś taką grupą byli zasymilowani Żydzi, którzy mieli niszczyć cywilizację zachodnią samym swoim istnieniem, a teraz... są nimi katolicy, którzy przez zasadę wyższości sumienia i prawa Bożego nad prawem naturalnym, przez przywiązanie do zasad moralnych czy obiektywnej prawdy mają zagrażać modernizacji, nowoczesności, o liberalnych wartościach nie zapominając. A jako że są zagrożeniem, to można z nimi walczyć, nie stosując się do zasad moralnych. Cel, jakim jest usunięcie zagrożenia, uświęca środki.

Jakby tego było mało, niechęć do katolików, a także Kościoła, można kultywować bezkarnie, uznając ich za winnych wszystkich (no może prawie wszystkich, bo odpowiedzialnością za stonkę na polach jeszcze Watykanu i polskich biskupów nie obciążono) polskich problemów – uchodzi to wręcz za nowoczesne i będące dowodem tolerancji i otwarcia. Jest to zatem bezpieczna forma nienawiści. A znakomitym tego przykładem jest wstęp do wykładu Donalda Tuska, jaki wygłosił Leszek Jażdżewski na Uniwersytecie Warszawskim. Jego tezy nie są w publicystyce redaktora naczelnego magazynu „Liberté!" nowe, on je – podobnym, a czasem nawet nieco bardziej knajackim językiem – głosi od dawna. Teraz jednak wiadomo, że podobnemu myśleniu hołduje niemała część elit III RP, tyle że – na co zwraca uwagę sam Jażdżewski – nadal wstydzi się do tego przyznać.

Wystąpienie Jażdżewskiego, którego poglądy na temat nowoczesności, Kościoła i koniecznych reform są znane, było balonem próbnym, który miał sprawdzić, czy wyborcy liberalni i centrowi są gotowi na wskazanie nowego kozła ofiarnego, na wytyczenie – ale już na ostro – sporu światopoglądowego i religijnego jako istotnego elementu starcia partyjnego. Jak dotąd politycy obu głównych sił unikali go jak ognia, a teraz nadszedł czas, by spróbować i tego. Tym razem się nie udało, więc Jażdżewski został wycofany, a jego poglądy delikatnie potępione (nawet Adam Michnik uznał wystąpienie za „mało inteligentne"), ale wcale nie oznacza to, że pomysł ten nie wróci, i to niebawem.

Dlaczego? Bo Leszek Jażdżewski ma rację: młodsze pokolenie wyborców rzeczywiście w błyskawicznym tempie się laicyzuje i liberalizuje. „Poglądy Polaków na rolę Kościoła katolickiego, małżeństwa homoseksualne, legalizację aborcji ulegają radykalnej liberalizacji. Ci, którzy chcą swój punkt widzenia w tych sprawach wyrażać pokrętnie i niejednoznacznie, byleby nikomu nie podpaść, myślą kategoriami ubiegłej dekady" – przekonywał podczas swojego wykładu Jażdżewski. I nawet jeśli trochę się myli, odrobinę przelicytował, bo owych po nowemu myślących jest wielu na nowych osiedlach w wielkich miastach, a to nie oni stanowią większość, to trafnie rozpoznał trend. Laicyzacja młodych w Polsce przebiega – co wynika z badań Pew Research Centre – najszybciej na świecie. I to do nich miało trafić przemówienie Jażdżewskiego. To oni – młodzi, liberalni, sfrustrowani nie tylko rządami Prawa i Sprawiedliwości, ale także niechęcią (tak, tak – tak to trzeba nazwać) Platformy Obywatelskiej, gdy była ona u władzy, do radykalnej rewolucji obyczajowej – byli jego odbiorcami, to ich językiem wreszcie posługiwał się Jażdżewski. Z ich perspektywy problemem wcale nie jest PiS, ale fakt, że katolicyzm, chrześcijaństwo, a szerzej Kościół nadal są głównym elementem tożsamości moralnej Polaków, a co za tym idzie – stanowi on tamę dla postulatów rewolucji obyczajowej.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95