Irena Lasota. 100 km dalej od Potomacu

W Waszyngtonie jest w tym roku niezwykle zimno i deszczowo. Ostatnia sobota była jednak bardzo ładna i aż się prosiło, żeby wyjechać za miasto. Godzinę jazdy samochodem z Waszyngtonu – na północny zachód – było już od 1 maja dozwolone trochę sobie poluzować. U zbiegu dwóch rzek: Potomacu i Shenandoah, i u zbiegu trzech stanów: Marylandu, Wirginii i Zachodniej Wirginii, znajduje się śliczne niewielkie miasteczko Harpers Ferry, zamieszkane przez mniej niż 300 osób.

Aktualizacja: 09.05.2020 06:58 Publikacja: 08.05.2020 18:00

Irena Lasota. 100 km dalej od Potomacu

Foto: shutterstock

Zachodnia Wirginia, która oddzieliła się od Wirginii w 1863 roku w czasie wojny secesyjnej, by przyłączyć się do Północy, utrzymywała się przede wszystkim z kopalń węgla i różnych minerałów. Dziś – oczywiście – jej gospodarka podupadła i stan jest na ostatnim miejscu w kraju, jeśli chodzi o średnią dochodu na mieszkańca. Jego stolicą jest Charleston, którego nie należy (choć to wszyscy robią) mylić z Charles Town – innym malowniczym, choć większym, miasteczkiem, kilkanaście kilometrów od Harpers Ferry. Właśnie w Charles Town po raz pierwszy dostrzegłam ubóstwo zdeklasowanych białych. Od Bostonu do Waszyngton zauważalna jest przede wszystkim bieda „czarnych" i „brązowych" dzielnic. Zachodnia Wirginia jest jednak w ponad 90 proc. biała, a bezrobocie na początku roku było tu o kilka punktów procentowych wyższe niż w reszcie kraju.

Znajomi namówili mnie zeszłej wiosny, żeby pojechać do Charles Town na wyścigi konne. Były to drugie dopiero moje wyścigi konne, po wagarach na Służewcu ponad pół wieku wcześniej. Tym razem było to ze wszech miar ponure widowisko, konie ledwie dreptały, starzy dżokeje trzymali się kurczowo wodzy, a większość kibiców siedziała wewnątrz zadymionej hali, pijąc piwo, i była obojętna nawet na rozstawione wszędzie ekrany telewizyjne, obstawiając po 2 lub 5 dolarów z entuzjazmem graczy w totolotka. Nie miało się to nijak do Ascot czy Kentucky Derby.

Przy torze wyścigowym znajdowało się kasyno, w niczym nieprzypominające tych z Las Vegas, również ponure i zadymione. Mimo to podeszłam do stołu z ruletką, postawiłam po 2 dolary na moją ulubioną liczbę i jej sąsiadów; wokół stołu stały tłumy równie smutnych i ponurych panów przeplatanych nielicznymi paniami i wszyscy coś obstawiali, tak że stół był szczelnie obłożony żetonami, spod których nie widać było już żadnych liczb czy kolorów. Krupier, który przypominał jednego ze zmęczonych podstarzałych dżokejów, rzucił kulkę i ogłosił numer, z którego wynikało, że i ja zarobiłam kilka dolarów, ale ponieważ w całym tym zamęcie i tak nie było wiadomo, co się dzieje, wygrane zostały rozdane najgłośniej domagającym się graczom. Oczywiście głównym wygranym było kasyno, zwłaszcza że w amerykańskim systemie ruletki jest nie tylko jedno zero, dające przewagę kasynu, ale i podwójne zero, podnoszące jego zyski. Aż trudno zrozumieć, jak kasyna Donalda Trumpa mogły zbankrutować.

Tym razem miasteczko było puste i można było zobaczyć jego XIX-wieczne piękno. Harpers Ferry jest zupełnie inne. Ma tylko kilka ulic i utrzymuje się, czy też utrzymywało do tej pory, raczej skromnie, z turystyki. Najpiękniejszy hotel w miasteczku zaczął kilka lat temu osuwać się ze skarpy i mieszkańcy od tej pory podzieleni są na dwa nieprzyjazne obozy walczące o to, komu można dać zezwolenie na jego odbudowę. Największymi atrakcjami, dla których w sezonie przyjeżdżają setki turystów, są rekonstrukcje walk o niepodległość, wojny domowej i przede wszystkim najazdu Johna Browna na Harpers Ferry.

Zlewające się w Harpers Ferry dwie rzeki są tam bardzo bystre i gdy jest cieplej, można zobaczyć społeczne i ekonomiczne różnice między Waszyngtonem i Zachodnią Wirginią. Na Potomacu w stolicy pływają statki pasażerskie, gdzie popijając szampana, można oglądać zachód słońca, widać kajaki i regaty. Niecałe 100 km dalej, właśnie w Harpers Ferry, można wynająć – również na Potomacu – dętkę i popłynąć/przekoziołkować w rzece kilka kilometrów. A potem wypić piwo albo Mike's Hard Lemonade, ulubiony napój zdeklasowanych białych.

Plus Minus

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95

Zachodnia Wirginia, która oddzieliła się od Wirginii w 1863 roku w czasie wojny secesyjnej, by przyłączyć się do Północy, utrzymywała się przede wszystkim z kopalń węgla i różnych minerałów. Dziś – oczywiście – jej gospodarka podupadła i stan jest na ostatnim miejscu w kraju, jeśli chodzi o średnią dochodu na mieszkańca. Jego stolicą jest Charleston, którego nie należy (choć to wszyscy robią) mylić z Charles Town – innym malowniczym, choć większym, miasteczkiem, kilkanaście kilometrów od Harpers Ferry. Właśnie w Charles Town po raz pierwszy dostrzegłam ubóstwo zdeklasowanych białych. Od Bostonu do Waszyngton zauważalna jest przede wszystkim bieda „czarnych" i „brązowych" dzielnic. Zachodnia Wirginia jest jednak w ponad 90 proc. biała, a bezrobocie na początku roku było tu o kilka punktów procentowych wyższe niż w reszcie kraju.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Portugalska rewolucja goździków. "Spotkałam wiele osób zdziwionych tym, co się stało"
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków