Artur Ilgner: O Zmartwychwstaniu inaczej

Ze wszystkich tajemnic Wszechświata człowiek jest w stanie pojąć mniej więcej tyle, ile pies patrzący na rozebrany plazmowy telewizor.

Aktualizacja: 31.03.2018 17:24 Publikacja: 31.03.2018 00:01

Artur Ilgner: O Zmartwychwstaniu inaczej

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek

Celem mojej refleksji nie jest pochwała scjentyzmu czy quasi-teogonia. Mam jedynie nadzieję, że mnie – nie filozofowi, antropologowi, kosmologowi, religioznawcy czy fizykowi, uda się sprowokować człowieka inteligentnego, by zastanowił się nad fenomenem sacrum lub choćby tylko własnego życia.

Człowiek z tajemnic Wszechświata pojmuje mniej więcej tyle, ile pojmuje pies patrzący na rozebrany, plazmowy telewizor. Wiedzą to ludzie mądrzy, filozofowie, naukowcy. Albowiem dociekliwość jest podstawową cechą człowieka. Dzięki niej ewoluowaliśmy i ewoluujemy, pominąwszy fanów gier komputerowych. I może warto (nie uwłaczając wiedzy Czytelnika) zrekapitulować to, co wiemy o świecie, w oparciu o paradygmat naukowy, nie deprecjonując znaczenia spekulacji myślowej czy mistycyzmu jako ważnego pozazmysłowego doświadczenia.

Dlaczego nauka?

Bo nauka to sceptycyzm. Odrzucenie „jedynej słuszności” – fundamentalnej zasady naukowej, dziś rozumianej jako metody poznawczej opartej na statystyce, przewidywaniu wyników, powtarzalności badań i doświadczeniu. A naukowcy to ludzie o wielkiej dyscyplinie umysłowej i staranności. Począwszy od Arystotelesa zwanego ojcem nauki, którego poglądy na świat przez całe średniowiecze były akceptowane. Dopiero odkrycia Galileusza, Kopernika, Newtona na kolejne dwa wieki utrwaliły odmienny obraz świata. Pojawienia się kolejnych geniuszy, rozwój matematyki, statystyki, wprowadziło naukę w fazę zmierzającą w kierunku mechaniki kwantowej. Mowa tu o najtęższych ludzkich umysłach – badających i wątpiących. Dzisiaj, bez cienia refleksji umilamy sobie życie, czerpiąc garściami z osiągnięć nauki, i mało kto myśli o tym, że szybkie przemieszczanie się, tomograf komputerowy, czy laptop to efekt rozwoju myśli ludzkiej. Bowiem człowiek w swoim rozwoju intelektualnym i duchowym prze z całą daną mu mocą, by dociec rządzących Kosmosem praw, także sensu naszej egzystencji. I powiedzmy to jasno: wszystkie osiągnięcia na drodze wiedzy o świecie materialnym zrodziły się na polu nauki.

Czym zatem jest lub co jest ludzką myślą?

Ludzkim intelektem, którym badamy i doświadczamy siebie i otaczającą nas rzeczywistość. Dzięki któremu dokonujemy transgresji własnej osobowości w świat tajemnicy. Czy jest to jedynie organ, umiejscowiony w skorupce czaszki, galaretka nieco tęższa od kisielu, składająca się z 80-100 mld komórek nerwowych połączonych synapsami - coś, co wie, że ja to ja – jej nosiciel w bardziej lub mniej otłuszczonym cielsku? Twór Boży, czy biologiczny komputer, który zarządza naszymi funkcjami życiowymi i jednocześnie odbiera sygnały z głębi Wszechświata (jak twierdzą neognostycy z Princetown)?

Neurobiologia bada jego tajemnice i choć wiele już możemy powiedzieć o jego funkcjach i budowie, mózg , badany przez inne mózgi (sic!), wciąż skrywa przed nami swoje największe sekrety. Podstawowa tajemnica – świadomość. Czym jest i jak to działa? Tajemnica nie została odkryta. I choć stosunkowo dobrze poznaliśmy budowę genomu człowieka, który nadaje nam cechy psychofizyczne i mentalne, nie wiemy, jakie procesy zachodzące w mózgu powodują, że potrafimy siebie wyodrębnić pośród innych ludzi, mówić o własnej osobowości, która, notabene, wcale nie jest tak spójna, jak się nam wydaje. Bowiem mózg tworzy pewne modele „ja” – różnorodne i przemienne. Zatem tworzenie osobowości to kolejna jego tajemnica. Opisujemy ją, nazywamy, ale nie wiemy „skąd to wiemy”. Krótko rzecz ujmując, mózg bawi się z nami w ciuciubabkę i w dodatku ciągle nas oszukuje.

„Ja to ktoś inny”

Wyznał Rimbaud. I trafił w sedno. Nauka dowodzi, że metamorfoza której jesteśmy poddani to skutek utleniania i wymiany miliardów atomów w naszym ciele. Choć o tym nie myślimy, codziennie budzimy się z nową osobowością, która wszelkimi możliwymi sposobami stara się kontynuować zapamiętane dziedzictwo przeżytych chwil. Bo to jest wygodne dla naszej psychiki, przymuszającej nas do życia w czasowym continuum, stabilizującym (choć to tylko ułuda) naszą pozycję w świecie. Tu dodam: dla każdej generacji inaczej – zawsze jednak w świecie niezrozumiałym.

Współczesny człowiek umiejscowiony w głuchej, zimnej czasoprzestrzeni, na peryferiach Drogi Mlecznej, wiedzący więcej od swoich praprzodków, staje się coraz bardziej bezradny wobec tajemnicy własnego istnienia i ogromu Kosmosu. I pomimo fantastycznych ludzkich odkryć, wbrew pozorom, znalazł się pod silniejszą presją egzystencji niż Egipcjanin wierzący w boga-faraona, Grek spoglądający z czcią na Olimp, czy średniowieczny mnich wierzący w nieomylność papieża.

Człowiek współczesny, nawet wykształcony, nie jest w stanie bez pośrednictwa autorów książek popularnonaukowych ogarnąć swoim umysłem modeli kosmogonicznych, pojąć właściwości cząstek elementarnych, które buszują w naszym ciele. Czy to ma oznaczać, że nam – laikom, odebrana zostaje możliwość komentarza i własnej refleksji? Sprowadzenia do roli kibiców rajdowych stojących na poboczu drogi? Otóż nie. Trzeba zadać sobie odrobinę trudu i wierzyć, że przynajmniej przez lornetkę zobaczymy co dzieje się w kabinie kierowców. Prosić ich, by opowiedzieli o drodze przed przednią szybą.

Co wiemy?

W szkicu, który tylko pozornie odbiega od tytułu, warto ponownie odwołać się do nauki i przypomnieć, że przed prawie 14 mld lat nastąpiło „Wielkie Buum”! Z niewyobrażenie małego punktu (bilion razy mniejszego od końcówki szpilki ) powstał Wszechświat: materia, przestrzeń i czas, a także ciemna materia i energia. Ta zadziwiająca, teoretyczna, niewidoczna i o nieznanej strukturze „substancja”, to „coś” stanowi szkielet, na którym zawieszona jest materia. Nieźle.

Aby było jeszcze ciekawiej, wyliczono, że łączna ich masa stanowi ok. 95 proc. ogólnej masy Wszechświata. Zatem widoczna dla nas, badana, i równie tajemna materia to zaledwie 5 proc. wielkiej, kosmicznej tajemnicy (bagatelka: ok. 100 a może nawet 200 mld galaktyk, w których tyleż samo słońc). I – o zgrozo! – wszystko to (ostatnie hipotezy ) jest tylko pyłkiem umiejscowionym  w sieci czasoprzestrzennych strun i powiązanych z nimi M-światami, czyli Multiświatami. Lub w pętlach kwantowej grawitacji.

Zatem nasz Wszechświat to tylko pyłek. A w tym pyłku inny "pyłek – człowiek i jego świadomość. Galaretka świadoma własnej egzystencji. Jak do tej pory jedyny realny ślad myślenia. „Jeżeli ja myślę, myśli się w Kosmosie”. Trudno temu zaprzeczyć. Trudno zaprzeczyć chaosowi, w jakim egzystujemy: mądrości i głupocie. Miłości i okrucieństwu. Altruizmowi i egoizmowi. Pięknie i brzydocie.

Człowiek kontra człowiek. Wiara w boskie dzieło – kreacjonizm. Lub, łagodniej –„inteligentny projekt”. Na antypodach ewolucjonizm. Między nimi pomost: słaba i silna zasada antropiczna (Wszechświat jest taki, dlatego by mogło zaistnieć w nim życie), czy teoria panspermii, atrakcyjna intelektualnie, nie bez podstaw. Zatem kreacja Wszechświata. Galaktyk, Drogi Mlecznej, naszego Układu Słonecznego, Ziemi.

Potrzeba było 4,5 mld lat, aby na kurczącej się pod wpływem grawitacji gazowej kuli wytworzyła się skorupka ziemi. Proporcjonalna w swej grubości do skorupki na jajku. Wcześniej w rozżarzoną kulę musiała uderzyć potężna planeta lub kometa, by wyrwać ogromny kawał magmy i stworzyć nasz księżyc. Aby ustabilizował jej obroty. By powstało, przypomnę, wciąż niezdefiniowane biologiczne życie. Odkryliśmy, że około 3,6 mld lat temu zaistniał pierwszy ślad biogenezy. Lecz czy to prawda ? Czy w powstaniu pierwszych form życia dopomogły sinice i stromatolity? Czyżby arystotelesowska teza abiogenezy miała się odrodzić w ciepłym stawku Darwina? I jaką rolę odgrywa tu czas?

Św. Augustyn powiedział

„Wiem, czym jest czas, dopóki mnie o to nie pytają”. My, mówiąc o historii Kosmosu czy naszej ziemi z lekkością motyla prześlizgujemy się nad czasem. Sto lat, tysiąc, milion – tak szybko się wymawia. To zróbmy takie doświadczenie : każde tysiąc lat to jeden krok wstecz. Zatem jeden krok – chrzest Polski. Dwa – mamy szanse spotkać Chrystusa. Sześć i... można powiedzieć, że kończy się nasz wgląd w rozwój cywilizacji.

No to wykonajmy odpowiednia ilość kroków, by przyglądnąć się pierwszym śladom życia – musielibyśmy ich wykonać 3 mln 600 tys.! Zakładając trudności, jakie pokonywała ewolucja, i przyjmując, że dwa kroki wstecz to jeden metr, musielibyśmy wejść na Mount Everest ok. dwustu razy. Tyłem! I jak tu spać spokojnie ?

Próby dokonania fuzji świata nauki i przeświadczenia, że to wszystko ma sens (polecam wykłady wybitnego fizyka Richarda Feynmana): fenomen tzw. boskich cząstek (bozon Higgsa), brany (płyt lub płacht czasoprzestrzennych), splątanie kwantowego (równoczesnego położenia tego samego elektronu w wielu przestrzeniach), zmienność praw fizycznych i logicznych (skutek wyprzedza przyczynę!), zakrzywienia czasoprzestrzeni, w których światło setki razy przekracza swoją maksymalną prędkość... Wszystko to może wywołać zawrót głowy. I nie chodzi o wieści z zakładu psychiatrycznego, tylko spekulacje najtęższych umysłów świata!

Odpowiedź na pytanie: czy prawa fizyki zostały wymyślone, czy wymyśliły sie same – to ogromne wyzwanie dla ludzkiego intelektu. Zatem ból głowy wydaje się stanem uzasadnionym. Na szczęście świat zrodził Einsteina, który nie tylko potrafił poruszać się w swojej własnej czterowymiarowej przestrzeni, lecz był też człowiekiem nadziei i wiary. „Bóg nie gra w kości” – napisał, dając tym samym wyraz swojego głębokiego przekonania, że Wszechświat jest logiczny, transparentny i nie ma w nim miejsca na przypadkowość. „Najbardziej niepojętą rzeczą na świecie jest to, że można go pojąć” - przekonywał nie tylko fizyków.

Może więc sięgnijmy po nadzieję do religii?

Ad rem: pojawienie się Chrystusa na ziemi jest faktem niepodważalnym. Jego życie opisują uznane przez Kościół katolicki Ewangelie, także ewangelie apokryficzne. Człowiek, który dorastał na jałowej ziemi z każdym dniem nabierał samoświadomości swojego boskiego posłannictwa jako Syna Bożego z zadaniem wypełnienia misji. Urodzony jak każdy z nas przez ziemską kobietę, lecz bez męskiego nasienia. Czy to możliwe? Czy był jedynym wysłannikiem Boga, czy też – jak twierdzą teozofowie – jednym z wielu (Mahomet, Brama, Budda, Kryszna) Wielkich, Wtajemniczonych?

„Bóg nie gra w kości”. Jest jakiś powód, że i ja urodziłem się w danym miejscu i czasie jako chrześcijanin, katolik, a nie muzułmanin czy wyznawca judaizmu. To daje do myślenia i musi generować pokorę – także wobec innych wyznań, wierzeń czy religii. Bo człowiek ma wkodowaną potrzebę znalezienia głębszego sensu niż sens własnego ego.

Fakt ten pokazuje, jak silna jest ludzka dążność do sacrum. Dlatego pozostaję przy Chrystusie. Przy tym, co mogę pojąć własnym umysłem, własną galaretką. Z imperatywem fuzji swojej eklektycznej wiedzy w metafizyczny wymiar. Mam do tego prawo, działając na wzór licznych (o nieporównanie większej od mojej wiedzy wnikliwych erudytów i badaczy), także polskich, naukowców czy filozofów, że przywołam zmagania Michała Hellera, czy wspomnę o Leszku Kołakowskim.

I tak: Jezus narodził się w cudowny sposób, żył, nauczał i czynił cuda. Mnożył chleb i wino. By później dokonać cudu największego – Zmartwychwstania. Po co to czynił i jak współczesny chrześcijanin może to zinterpretować? Cud w potocznym rozumieniu to coś niezwykłego, co nie mieści się w ludzkiej percepcji. Lecz Zmartwychwstanie Jezusa to zdecydowanie coś więcej: to unaocznienie, że poza sferą ludzkiego życia i doświadczenia, poza rzeczywistością istnieje inna przestrzeń, inne istnienie, którego ludzki umysł nie jest w stanie pojąć. Tak jak nie pojmujemy implikacji wynikających z teorii strun, pętli czasowych czy przenikalności przez materię tachionów.

Powiedział Jezus: „Królestwo moje nie jest z tego świata”. Czy przypadkiem nie jest to przekaz o (być może) wielowymiarowej przestrzeni, wielu-światach, także o świecie najważniejszym – potocznie rozumianym jako Niebo, czyli przestrzeń Boga. Jak w inny sposób Emisariusz nie-tego-świata miałby przekazać ludziom bez telefonów komórkowych tak niepojęte dla nich fantastyczne wieści? Jak bez Zmartwychwstania, bez odrzucenia głazu (widocznego śladu wyjścia z grobowca), będąc poza fizycznym ciałem, mógłby powiedzieć: Oto prawda. O mnie i o was! Umarłem, ale tylko w waszym rozumieniu śmierci. Zatem patrzcie: odrodziłem się za sprawą miłości Boga Ojca.

I niech wybaczą mi wszyscy ortodoksyjni wyznawcy każdej wiary, którymi gardzę: cudem, który obecnie inaczej doświadczamy jest fakt, że współczesna nauka (choć jako taka nie zajmuje się zjawiskami nadprzyrodzonymi ) dopuszcza możliwość „wszystkich ewentualności”, a zatem dopuszcza także zasadność ekstrapolacji w naszą codzienność największych tajemnic niepojętych opisanych w Ewangeliach: niepokalanego poczęcia Marii i Zmartwychwstania Jezusa.

Wielki myśliciel Immanuel Kant powiedział: „Niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie”. Współczesna nauka koryguje: niebo może być z boku, poniżej nas, w każdym z możliwych Multiświatów. Tego nie wiemy. Kartezjańskie podstawy racjonalizmu to ścieżka, którą podąża homo viator: posługujemy się logiką, z drżeniem myśląc, co będzie, gdy okaże się, że logik może być wiele, tak jak matematyk.

„Jak nie umiemy czegoś wyjaśnić, to używamy matematyki lub logiki” – twierdzi znany polski matematyk i logik, z którym jestem zaprzyjaźniony. Dzisiaj obowiązuje nas mechanika kwantowa i zasada nieoznaczoności Heisenberga, trzeci potężny zwrot w fizyce (Arystoteles, Newton, Heisenberg). Lecz racjonalizm, dzięki któremu odnosimy naukowe sukcesy, poza rolą narzędzia poznawczego może okazać się niewystarczający do rozpoznania wszystkich tajemnic Wszechświata. w tym ważności wiary i religii.

Kto wie, czy Zmartwychwstanie Chrystusa nie przygotowuje nas do fundamentalnych zmian w analizie tego faktu. Także zmiany myślenia o Bogu i wieczności. Bądźmy zatem pokorni. Nie wyśmiewajmy wyznawców jakiejkolwiek religii, nie wyśmiewajmy starej babci, krążącej na kolanach wokół krzyża. Pozostawmy ją w jej wierze, nadziei  i ufności. To dla niej – dla nich wszystkich – Chrystus dał się ukrzyżować. Jesteśmy tylko jak psy, które patrzą na rozebrany, plazmowy telewizor. Żyjmy uczciwie, resztę zostawmy Bogu. Zapewne znajdzie jakieś rozwiązanie...

Artur Ilgner jest dziennikarzem oraz autorem kabaretowym, poetą, scenarzystą i reżyserem telewizyjnym

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Plus Minus
Tajemnice pod taflą wody